Blog o perfumach. W oparach popkultury.

Beyonce – Rise

Tak bardzo się starałam, a ty teraz nie chcesz mnie…

Rise – wielka premiera nowego zapachu Beyonce. Nowy flakon, zupełnie inny klimat promujących spotów, inspiracja emancypacją i feminizmem.
Co się powtarza? Ukochana przez Beyonce orchidea i … właściwie tyle.
Rise nie ma nic wspólnego z serią Pulse, ale śmiem twierdzić, że jego klimat całkiem nieźle pasuje do zapachów Heat. Jest ciepły, drzewny, seksowny. Różni się tym, że pachnie o wiele bardziej sztucznie i znika po godzinie. Bardzo chciałam polubić Rise, ale szybko się ze mną pożegnał.
Sam zapach jest po prostu ok. Początkowo wyczuwam morelki rozgniecione na kaszmirowym drewnie i (dah) orchideę. Po jakimś czasie dochodzi do tego lekki aromat bazylii, ale w zasuszonym wydaniu. Jest drzewnie i słodko. Nie ma cukierków, waty cukrowej. To taka słodycz owocowa, która prezentuje się całkiem ładnie. Momentami jest gorzej, bo Rise przypomina posłodzoną benzynę (a może to złudzenie? 😉 ). Mogłoby być pięknie, ale na mojej skórze historia Rise się skończyła.

Jak nie, to nie!

Skoro o zapachu więcej powiedzieć nie mogę, to opowiem o otoczce. Sam flakon wydaje mi się ciekawy. Właściwie jego cały design spoczywa na szalonym korku, który kojarzy mi się z Aztekami. Gdzieś to tam mi do samej nazwy Rise pasuje, ale nie wiem jak to połączyć z tym, co się z nimi stało… Do rzeczy!

Beyonce, ogłaszając nowy zapach, powiedziała że inspiracją dla niego była Maya Angelou. Przepraszam, ale muszę się zaśmiać. Angelou to prawdziwa aktywistka, która walczyła o lepsze jutro dla ludzi czarnoskórych. To doceniana aktorka i pisarka, która jest inspiracją dla wielu. Nie dziwi mnie więc, że Beyonce znajduje w niej osobę godną naśladowania. Jednak one obydwie są dla mnie przeciwieństwami. Maya robiła wszystko, aby udowodnić, że postrzeganie jej rasy jest stereotypowe, niesprawiedliwe. Beyonce robi prawie wszystko, aby te stereotypy utrwalać.  Biega naga po scenie, w dzikich tańcach, zachowuje się bardzo prymitywnie – śpiewanie prostackiej piosenki o seksie na gali Grammy jest co najmniej niesmaczne. A pamiętacie Bills, bills, bills Destiny’s Child? Nie było tam o niezależności kobiet, ale o tym, że mężczyzna powinien kobietę utrzymywać i płacić za wszystkie jej zachcianki. To jakoś się nie godzi z obrazem feministki, którą Beyonce nieudolnie udaje. Ja tam do feministek nie należę, ale uważam, że jak ktoś już chce nią być, to powinien się trzymać choćby podstawowych zasad.

Może lepiej nie mówić skąd pochodzi inspiracja?

foto1 via cocoafab.com; foto2 via beyonce-legion.com; foto3 via parade.condenast.com

Tagi: , ,

Podobne wpisy