Givenchy – Dahlia Divin
Przed premierą tego zapachu byłam przekonana, że będzie on MÓJ.
Givenchy, Alicia, białe kwiaty ze śliwką, zdjęcia reklamowe przywołujące wspomnienia o cudownej Organzie…. I wtedy nastąpił moment poznania zapachu. Syropiasto-drzewna nuta przypominająca szampon do włosów przyciągnęła skojarzenia z moimi koszmarami. Coś z lepkości Euphorii, coś drapiącego z Unforgettable by Christina Aguilera. Wróciłam do domu z próbką, ale moje nadzieje prysnęły.
Po pewnym czasie sięgnęłam po Dahlię i stwierdzam – moja intuicja mnie nie zawiodła.
Pierwsze opary przynoszą zapowiedź ciepłego, klasycznego zapachu białych kwiatów, choć na te musimy poczekać. Na mojej skórze pojawia się śliwka. Nie jest to jednak sama mirabelka. Początkowo jest to nieokreślona, średnio dojrzała śliwa, dopiero po kilkunastu sekundach pojawia się w niej coś słodkiego, puszystego. Wyobraźcie sobie mirabelkę, która leżakuje sobie pod drzewem – cała dojrzała, dumna i leniwa. W jej asyście czuję też inne śliwki, mniej dojrzałe, lekko kwaśne. Wstęp do boskiej Dahlii podszyty jest jaśminem i paczulą. To właśnie paczula odpowiada za skojarzenie owoców wylegujących się na ziemi. Słodki, nieprzyzwoicie zmysłowy jaśmin dodaje kompozycji klasy, a paczula lekkiego zapachu … brudnej, wilgotnej ziemi. Dziwny, niespodziewany element.
W tym momencie Dahlia wpada w jakąś bańkę, skojarzenie z szamponem powraca, ale tylko na chwilę. Bańka to białe kwiaty – nie do końca określone. Czuję gardenię, cicho syczącą tuberozę.Charakteru doszukuję się tylko w jaśminie. Po kilku dniach z Dahlią Divin zaczęłam to odbierać jako zaletę. Jakiekolwiek namieszanie kolejnych kwiatowych diw mogłoby tym perfumom zaszkodzić. A tak – są idealnie zbalansowane, panuje w nich porządek.
W bazie znajduje się wetiwer – idealnie rozpraszający jakiekolwiek zarzuty bylejakości tego zapachu. Dahlia delikatnie wytacza słodkie obłoczki na około mnie, wspomnienie śliwek, jaśmin – to wszystko tworzy idealną jedność, a wtedy uderza sandałowiec. Bardzo drapieżnie zaczyna, ale w każdą minutą cichnie.
Dahlia jest trochę jak Alicia Keys, a raczej jej występy.
Początek jest delikatny, tworzy niepowtarzalną atmosferę, odwołując się do klasyków gatunku, a potem dzieje się bardzo dużo, aby zakończyć w ciepłym, nostalgicznym klimacie.
Czy Dahlia mnie zaskoczyła?
Nie. Spodziewałam się czegoś innego, lepszego. Mimo wszystko – jest to bardzo dobry zapach, zdecydowanie jeden z lepszych pośród obecnych premier. Warto go poznać, na jesień jest idealny.
Na skórze utrzymuje się około 7 godzin. Nie zostawia za sobą ogona, a lekką chmurkę, jednak wiele osób go komplementuje, pyta o niego.
Myślałam, że Dahlia będzie większą diwą. Przeczuwałam szampana, błyszczące cekiny, większą nonszalancję, paparazzi, glamour prosto z limuzyny, więcej szaleństwa. Pewnie dlatego, że moim ideałem diwy jest Mariah Carey.
Polecam poznanie zapachu.
foto1 via twitter.com/foto2 via facebook.com/foto 3 via givenchyconversations.com
Tagi: Givenchy, Popkultura, Recenzje, Strefa Gwiazd