Blog o perfumach. W oparach popkultury.

Dolce & Gabbana – The One

Dolce & Gabbana The One to perfumy, które znajdują się w ścisłej dziesiątce perfum, które muszę mieć. Sama nie wiem, dlaczego jeszcze ich nie kupiłam. To perfumy, które cudownie się nosi. Są dla mnie jak druga skóra, czuję się w nich pewnie i wyjątkowo dobrze na mnie leżą. Może to zbrzmi dziwnie, ale to drugie perfumy obok Kun Mukthalifan, które mnie uszczęśliwiają… Dzięki nich jestem spokojniejsza i bardziej uśmiechnięta. Naprawdę.

Pierwszy podmuch The One to lilie. Nie takie surowe, duszące i agresywne – rodem z bukietu – ale słodkie, miękkie i kremowe. Szybciutko pojawiają się owoce – przede wszystkim brzoskwinie i liczi – i The One staje się owocową ambrozją… Zapachem tym można się „upić” – jest kobiecy, zmysłowy i momentami przypomina dobrego drinka, najbardziej Bellini.
Urodziwe lilie powracają na pierwszy plan i ciągną za sobą piękną mgiełkę waniliową. Naprawdę rzadko kiedy wanilia może być równocześnie tak świetlista i transparentna jak i mroczna i uwodzicielska. To jest w The One najpiękniejsze, zmienia się w ciągu noszenia, zaskakuje. Przez chwilę pachnę jak delikatna romantyczka, która zatrzymała się podczas spaceru by powąchać róże, a za chwilę czuję się jak boska diwa, która na nieprzyzwoicie wysokich szpilkach podbija wybieg.
Lilie i wanilia czule się obejmują, a ja sobie leżę błogo – pomiędzy nimi. Nie jest ciasno ani gwarno, mogę w ciągu ciężkiego dnia zwolnić, rozczulić się nad pięknem, które mnie otacza, jednak za chwilę mam ochotę się zerwać i zrobić coś odważnego! Oh, The One – co Ty ze  mną wyprawiasz?
Poza lilią i wanilią w The One bardzo wyraźna jest też ciepła, delikatna ambra, piżmo i śliwki. Jednak trzeba naprawdę się skupić, by dostrzec je wśród tej idealnie wyważonej słodyczy.
Tak sobie trwam w tym stanie nieważkości przez dobre 8, 9 godzin. I zawsze chcę do niego wracać.

Błagam, niech nigdy nikomu nie przyjdzie do głowy wycofywać tych perfum z produkcji!

Jako twarz tych perfum zdecydowanie wolę Gisele Bundchen niż Scarlett Johansson. Gisele polubiłam dopiero niedawno, za sprawą reklamy perfum Chanel No. 5 i wydaje mi się o wiele bardziej subtelna niż Scarlett – z której seks nieustannie kapie. Chociaż –  reklamy Rose The One, Desire i L’Eau z udziałem Scarlett całkiem mi się podobają. Właściwie to wszystkie sesje Johansson do kampanii The One są lepsze niż ten plakat, który umieściłam pod spodem. Za niedługo okaże się, że Gisele jest wyznacznikiem perfum, które mi się podobają. 😉 Gisele – trzymaj się z dala od Cavalli – to ja będę kolejną twarzą Roberto Cavallli Eau de Parfum!

* post sponsorowany

Tagi: ,

Podobne wpisy