Thierry Mugler – Angel Garden of Stars Le Lys
W momencie kiedy pokochałam klasycznego Angel Eau de Parfum otworzyły się przede mną kolejne możliwości. Kilkanaście innych zapachów, w których można się po prostu zakochać. Jednym z najlepszych pomysłów Muglera było wydanie całej serii zapachów „z ogródka”. W 2005 roku Angel pojawił się w 4 nowych wariacjach, z dodatkiem róży, fiołka, piwonii i lilii. Początkowo najbardziej podobała mi się róża, bo znalazłam w niej najwięcej słodyczy. Sądzę że jest ona najprzystępniejszym zapachem z całej kolekcji. Ostatnio mój nos otworzył się na zapachy liliowe, więc musiałam koniecznie odświeżyć znajomość z Angel Le Lys.
PRZEPADŁAM.
Spodziewałam się zapachu, który automatycznie rozłoży mnie na łopatki, a w kącie głowy będę myślała o prysznicu. Nic z tych rzeczy! Otwarcie zapachu jest bardzo charakterystyczne – posiada tę Angelową chłodnię – jednak uwodzi nieco innymi nutami. Od początku daje się we znaki lilia wodna, co bardzo odświeża spojrzenie na perfumy Angel. Są lżejsze i zdecydowanie mniej wyobcowane. Obok lilii mamy hiacynta i konwalie, wyobraźcie sobie więc połączenie Eclat d’Arpege z Angelem – otrzymujemy tutaj coś bardzo podobnego. W tle latają subtelne nuty owocowe, ciężko je uchwycić, ale na pewno odmładzają kompozycję, czyniąc z Angela młodziutką rusałkę, która boso biega po mokradłach i szuka kwiecia idealnego.
W fragranticowym spisie nut nie znalazłam lilii – jako takiej. Jednak w sercu zapachu można ją poczuć. Jej obecność jest oczywista dla każdego nosa. Wynurza się z tej wodnej sielanki z pierwszego aktu i dumnie otwiera się, tym samym porażając swoją mocą i pięknem. Nie jest żółta – taka lilia kojarzy mi się z chłodem. Anielska lilia jest różowa. Tej nie brakuje matczynego ciepła, czuję wręcz jak obejmuje mnie i nie chce puścić. Po bliższym podejściu do niej czuję kminek, gałkę muszkatołową i miód. Piękny, bogaty, gęsty miód. Całkowicie się zatraciłam. To jest po prostu zapach idealny. Jak przystało na Anielicę – w jej asyście pełno jest paczuli. I choć wyczuwalna jest już po dwóch godzinach od aplikacji, to w bazie pięknie nęci nos swoim ziemistym, ostrym aromatem. Nie jestem w stanie odnotować obecności ambry, ani też wanilii. Pozostaje mi lilia i paczula. I to mi wystarcza.
Po 10 godzinach Anioł-Lilia znika. W długim tym czasie jest wyczuwalny dla użytkownika jak i otoczenia. Na pewno nie można go nie zauważyć, albo potraktować obojętnie.
Muszę go mieć, muszę!!!
zdjęcia via fragrantica.pl
* post sponsorowany
Tagi: Recenzje, Thierry Mugler, Tydzień Z