Dior – Midnight Poison
Midnight Poison Diora to jedne z najczęściej poszukiwanych na moim blogu perfum. Wiele osób trafiało tutaj szukając recenzji tego zapachu, do tej pory bezskutecznie. Czas to zmienić!
Wycofanie z produkcji perfum Midnight Poison było ciosem dla fanek samego zapachu, ale i też dla zwolenniczek całej kolekcji Poison (są takie/są tacy!). Pozbycie się jednego z ogniw osłabia kolekcję, pozostawiając w niej te najpopularniejsze (z naciskiem na Hypnotic Poison) i klasyka Poison, którego już nie wypada uśmiercać.
Powąchanie zapachu pozwala zrozumieć wybór niebieskiego flakonu i mroźną księżniczkę Evę Green w roli bajkowej księżniczki. I raczej nie jest to Kopciuszek, jak sugeruje advertising. Ten zapach ma w sobie coś z mroczniejszych baśni. Przez pierwszą godzinę od aplikacji Midnight czuję, jakby ktoś przeniósł mnie do świata braci Grimm. Jest pięknie i tajemniczo, ale przede wszystkim… przerażająco. Niebieska trucizna nie jest zapachem bezpiecznym, przytulnym ani też łatwym.
Wiem już, dlaczego została wycofana z produkcji.
Nasza księżniczka niesie ze sobą kosz, w którym kryją się nietypowe mandarynki. Są kwaśnawo-gorzkie, natarte bergamotkowym olejkiem. Nie sądzę, że poczęstowana nimi ma zostać babcia. Nasza bohaterka szuka wilka, którego chce uśmiercić.
Ostry zapach cytrusowy przeplata się aromatem dzikich, nieprzyjemnie słodkich róż, tworząc wrażenie konfitury różanej, która dawno przekroczyła swój termin ważności. Nie znajduję w Midnight Poison niczego, co mogłabym polubić. Im dalej nasz niebieski kapturek wędruje w głąb lasu, tym wyraźniejsza staje się obecność wilgotnej, jakby nadpsutej paczuli…
Zimno, nieprzystępnie, niebezpiecznie. A ona pędzi dalej!
I choć nie mogę odmówić temu zapachowi geniuszu i kunsztu, to właściwie z przyczyn typowo egoistycznych nieszczególnie żałuję, że zapach został wycofany. Z chęcią mogłabym go ponosić – raz w ciągu roku. Jednak nie mam z Midnight Poison związanych większych emocji, nic w nim mnie nie porywa.
Skojarzenie zapachu z braćmi Grimm, księżniczką, bajkowym kapturkiem i mrocznym lasem trwa tylko przez pierwszą godzinę rozwoju kompozycji na skórze. W moim przypadku – tyle czasu trzeba, aby Dior wyłożył wszystkie karty składające się na tę Truciznę. Po godzinie wędruję już z hipisowską paczulą, rumową ambrą i szczyptą wanilii. I właśnie wtedy całkowicie zmienia się moje postrzeganie tego zapachu.
Jest lekko odurzający, odpychający, a mimo wszystko czekam, wącham i umieram z ciekawości… Co będzie dalej?
Z baśniowego świata przenoszę się do jednego z najbardziej niedocenianych filmów Alfreda Hitchcocka – Frenzy. Film opowiada o mężczyźnie, który czerpie przyjemność z duszenia kobiet. Nie jest bardzo efektowny, trochę przerażający, pozostawiający zniesmaczenie. Jednak lubię do niego powracać, bo jest jedyny w swoim rodzaju – odważny i charakterny. I co z tego, że fabuła chwilami wieje nudą, a główny bohater jest wyjątkowo obleśny? Jest w nim coś, co sprawia, że to jeden z moich ulubionych filmów tego gatunku.
A wracając do Diora – w Midnight Poison nie znajduję nic obleśnego, widzę za to wiele charakteru i zarazem nudy. Ta trucizna wyjątkowo przydusza, przyprawia o zawroty głowy…. Czy właśnie nie taka powinna być pachnąca trucizna?
Midnight Poison to zapach zarówno świetny jak i słaby. Ma w sobie głębię (choć kiepską trwałość – do 8 godzin), coś dziwnego i niepokojącego – i to właśnie musiało sprawić, że tysiące perfumoholików pokochało ten zapach. Jednak do mnie ta historia może być jednorazowym epizodem. Na obserwowanie rozwoju tego pełnego rozmachu pachnidła trzeba mieć naprawdę odpowiedni nastrój. Choć uwielbiam braciszków Grimm i Hitchcocka, to w perfumach obecnie szukam raczej troskliwych misiaczków i Króla Lwa*.
I ktoś mi powie, że macierzyństwo nie wpływa na zapachowy stan umysłu 😉
* czyli coś bardziej w klimacie Hypnotic Poison
foto 1 via www.mimifroufrou.com; foto 2 via evagreenweb.com; foto 3 via pinterest.com