Blog o perfumach. W oparach popkultury.

Perfumowe zauroczenie tygodnia #23


Czas oficjalnie to stwierdzić – okropnie się rozleniwiłam z tworzeniem wpisów z tej kategorii! Ostatni był w czerwcu, zdecydowanie zbyt długo musieliście czekać. Nie będę obiecywać poprawy, po prostu wezmę się w garść. Zazwyczaj testuję tyle zapachów, że zapominam o nich tak szybko jak się w nich zakochuję. Ale to żadne usprawiedliwienie! Oto kilka zapachów, które ostatnio przyciągnęły uwagę mojego nosa (tak, wiem jak to brzmi).

Marni Rose.

Udało mi się przetestować globalnie Marni Rose i przyznam, że jestem zachwycona. Właśnie takiej róży szukałam i taką lubię. W porównaniu z klasycznym Marni, tutejsza róża żyje, oddycha, czuję jej ciepło. Nie ma potpourri, odnajduję w nim nawet małą łyżeczkę różanej konfitury. To pewnie o to chodzi – tutaj jest trochę więcej cukru, choć bardzo subtelnego.W kwestii Marni Spice wstrzymuję się jeszcze z ostateczną opinią – testowałam tylko na nadgarstku. Wstępnie zapach mi się podoba, ale to jeden z tych, które potrzebują trochę więcej czasu na skórze. Na pewno jest bardziej charakterny od Rose (no ba, już nawet nazwa to sugeruje!), ale nie wiem czy lepiej ułoży się na mojej skórze. Zobaczymy.

Avon Far Away.

Jesteście zdziwieni? Ja sama jestem! Nie dlatego, że to zapach stary jak świat i avonowski, ale dlatego, że jeszcze go nie mam w kolekcji. Można na Avon i ich brak oryginalnych pomysłów narzekać, ale Far Away to jeden z tych zapachów, który im wyszedł. Co ciekawe, przetrwał nawet w całkiem dobrej formie po wszystkich turbulencjach i osłabieniach formuły. Jeśli ktoś jeszcze tego zapachu nie zna – to taki bardzo ładny i „europejski” orient, który dla większości jest trochę zbyt przestarzały. To kokos, wanilia, brzoskwinia, gardenia i ambra rozdmuchane na wielkiej apaszce w kwiaty – rodem z lat 90tych.
 

Nina Ricci – L’Extase.

Naczytałam się na temat tego zapachu tak wiele negatywnych recenzji, że podchodziłam do niego z rezerwą. Zupełnie niepotrzebnie, bo zapach okazał się bardzo przyjemny i ciekawy. Nie jest to na pewno pachniło spektakularne i zapierające dech, ale z wielką chęcią przytuliłabym flakonik. Dużo ambry, kwiatów (romantycznych różyczek i białych kwiatów), różowego pieprzu i… karmelu. I już pewnie wiecie, co mnie kupiło.

Tom Ford – Violet Blonde.

Być może jestem już z tym zamiłowaniem do Fordów nudna, ale Violet Blonde to kolejne perfumy, które muszę mieć. Nie krzyczą, nie ciągną za nos, ale koją, komplementują skórę i poprawiają nastrój. Mamy tutaj liście fiołka, irysy, najwyższej jakości zamsz, różowy pieprz, irysowy korzeń… Na pewno skończy się moja miłostka recenzją, do tego czasu lepiej się z Violet poznam.

 
Moschino Toy.

Nie jestem pewna, czy mogę nazwać moje uczucie do Toy zauroczeniem. Na pewno chciałabym go mieć w kolekcji, bo flakon jest świetny. Poza tym – Moschino wreszcie wypuściło perfumy, które zwracają na siebie uwagę i nie są miłym kisielkiem. Sam zapach muszę jeszcze ponosić. Początkowo jest dla mnie zbyt „męski”, zdecydowanie zbyt wiele bergamotki jak na mój nos. Potem zapach ładnie się rozwija, osładza i matuje. Nie pogardziłabym taką zabawką, na pewno nie.

Jakie perfumy ostatnio Was zauroczyły?
Koniecznie piszcie, czekam na inspirację. 🙂

Tagi: , , , , ,

Podobne wpisy