Sarah Jessica Parker – Stash SJP
Sarah Jessica Parker jest szanowana wśród perfumoholików i to nie bez powodu. W pełni na to zasłużyła. Wkroczyła w perfumowy biznes z wizją i pomysłem na swoją markę. Postawiła wszystko na kompozycje odważne i nie poszła na kompromis, aby zarobić trochę więcej. Czekoladowo – lawendowy Covet i piżmowy Lovely (który był i tak największym hitem aktorki, ale daleko mu do popularności Glow J.Lo czy Fantasy by Britney Spears. Lovely doczekało się limitowanych flakonów i edycji specjalnych) nie okazały się wielkimi hitami. Wtedy Jessica została „zmuszona” do wydania owocowego SJP NYC. Nie wąchałam tych perfum, ale wiem, że wiele osób oceniało je jako ulep, czy tani zapach z kiosku. I w związku z tym mało satysfakcjonującym zapachem Jessica postanowiła się ewakuować w stronę czegoś bardziej ambitnego. Poprosiła fanów o cierpliwość.
Opłacało się czekać. Sarah rozłożyła mnie na łopatki. Bo zaoferowała nam zapach, który najprawdopodobniej umieściłabym w Perfumerii Lulua, gdybym tylko nie wiedziała, czyje to pachnidło. Stash to pozornie ciężkie perfumy drzewne, które pachną nieco „staro” i męsko. Trochę jakby w jednym zapachu umieścić wiekowe drewno, wody kolońskie sprzed lat i opleść je przyjemną nutą ciepłego dymnego olibanum. Takich perfum „celebryckich” to chyba nikt się nie spodziewał, prawda?
Parker uderza w aromaty, które sama określa jako seksowne. Sarah lubi nosić zapachy trudne i ciężkie, nie ma problemu z noszeniem oldschoolowych męskich kompozycji. I stąd pomysł na te perfumy.
I nie chcę wcale tutaj mówić Wam, że one są genialne. Pachną trudno i awangardowo, ale z czasem można wyczuć, że nie są one wykonane z najlepszych składników na świecie i nie można ich porównać do dzieł niezależnych perfumiarzy. Jeśli jednak chcecie pachnieć inaczej niż wszyscy za niewielkie pieniądze, to polecam te perfumy do przetestowania.
Otwierają się bardzo dziwacznie i nie wiem, czy jestem w starym drzewie, czy może ktoś zamknął mnie w wiekowej szafie, w której stylowy starszy pan ukrył wszystkie swoje ukochane wody kolońskie. Ciepłe drewno (według nut massoia), lekki dym, suchy cedr i garść pieprzu – to wszystko znajdziecie w tym zapachu. Z początku wydaje się on ostry i szorstki, ale jak tylko pieprz osiądzie na drewnie, to od razu robi się spokojnie i przytulnie. I może wtedy nie jest już tak onieśmielająco. Stash jest suchy i cieplutki, ma w sobie takie jakby matowe olibanum, które miło mnie otula. I choć nie jest to może zapach w moim stylu (nie szaleję za drewnem), to z chęcią bym przytuliła małą pojemność tego cuda. Trwałość zapachu jest bardzo przyzwoita – 7 godzin gwarantowane w dobrym towarzystwie. 🙂
Wyobrażam sobie ten zapach jako idealnego kompana na dni, kiedy nie chcę by ktoś się do mnie zbliżał, bo nie wyobrażam sobie, aby tłumy miały być tym zapachem oczarowane. Stash będzie doceniony raczej przez niewielkie grono odbiorców. Tylko czy osoby poszukujące perfum w tym tonie będą ich szukały na półkach z perfumami gwiazd? Raczej nie. Z kolei fanki perfum celebryckich (tak ogólnie) sobie tych perfum nie kupią. Może wezmą je dla taty albo dziadka.
Dla perfumoholików zaawansowanych te perfumy nie będą szokujące i odkrywcze, ale każdy na pewno je doceni, bo nie pachną jak wszystkie inne sygnowane nazwiskiem gwiazdy. Słyszałam, że niektórzy porównują je do Wonderwood czy Black Cashmere. No, namieszała ta Parker i to tak porządnie! 🙂
A Wy mieliście do czynienia z perfumami SJP? Co o nich myślicie?
Tagi: Popkultura, Recenzje, Sarah Jessica Parker, Strefa Gwiazd