Blog o perfumach. W oparach popkultury.

Perfumowe zauroczenie tygodnia #32

zauroczenia zapachowe

Kto z Was tęsknił za zauroczeniami? Ja bardzo, choć przyznam, że prawie zapomniałam o tym cyklu wpisów. Dziwne, bo pisanie tych postów dawało mi najwięcej radości i z tego co pamiętam, to były najchętniej czytane teksty. Czas powrócić do dobrych tradycji. 🙂

Czy Wy też macie wrażenie, że lato skończyło się  w maju? 😉 Moja córa walczy z kolejną infekcją, która zapewne związana jest ze zmianami pogody. Raz upał, raz szaruga, deszcz i 15 stopni. Nie do końca czuję urok tych zmian.

Jedynym plusem sytuacji jest dla mnie to, że perfumy, które mogę nosić niekoniecznie muszą być lekkie i świeże i wpłynęło to ciekawie na testy pewnych zapachów. Wzmocniło to też chęć na coroczny szał na paczulę, który zazwyczaj nachodzi mnie w lipcu. I wtedy zawsze cieszę się, że w chwili zwątpienia nie pozbyłam się Reminiscence Patchouli. Nie miałam ostatnio możliwości poznania wielu zapachów, i poza tym, że rzuciłam się na nową Girl of Now Shine, to nie wykorzystałam jeszcze wolnych dni na buszowanie po perfumeriach. Ale do konkretów, bo po to tutaj przyszliście! 🙂

zauroczenia perfumowe

Tom Ford Shanghai Lily i Twilly d’Hermes reprezentują wszystko, z czym mnie nie kojarzycie! 🙂 Gourmandy mają moje serce na zawsze, ale kiedy temperatura skacze i nie może się zdecydować wyruszam w mniej znajome mi perfumowo tereny i wracam z perełkami. Przelotnie poznana Shanghai Lily nie daje mi spokoju. Lilii tutaj nie ma, ale znajdziecie tu pieprz, goździki, suchy zapach różnych przypuszczalnie najbardziej fascynujących przypraw podbitych kadzidłem i bukiet białych kwiatów. Te perfumy są nieco jak unowocześniona wersja klasycznego Opium YSL. Pachną niewyobrażalnie kobieco, charakternie i zostawiają po sobie wyraźne emocje. Zdecydowanie potestuję te perfumy przy okazji, bo jestem nimi zaintrygowana.

Twilly to druga ciekawa historia. Psikając je na blotter nie zachwyciłam się. Wrzuciłam blotter do kosza i szybko zapomniałam. Test na skórze pokazał mi, że te perfumy po prostu nie powinny lądować na papierze! Na mojej skórze początkowo pachną bardzo dziewczęco. Urocza tuberoza, trochę zieleni i dużo przestrzeni do oddychania. Już wyobrażam sobie panienkę z dobrego domu w drodze do stajni, by wzorowo odbyć kolejną lekcję jazdy konnej. W drodze do stajni na jej drodze staje młodzieniec, który zachęca ją do zmiany planów. Nasza pannica rozpuszcza włosy, przebiera się w letnią sukienkę i wybiera się na piknik ze swoim adoratorem. I wtedy już jest to taka dziewczęcość na granicy z kobiecością, bo suchy zapach imbiru wymieszanego z sandałowcem pachną dość zadziornie i odważnie. I na pewno nie „bezpiecznie” i niewinnie. Rozważam zakup, rozważam! Ten zapach zdecydowanie zasługuje na pełną recenzję.

Amouage sunshinephoto via Fragrantica.pl

Sunshine to drugi Amouage po Lilac Love, który po prostu złapał mnie za serce. Latami poszukiwałam w perfumach pięknego zapachu moreli. Nie mogłam trafić, błądziłam i w sumie straciłam już nadzieję, aż ujrzałam promyk nadziei. Sunshine nie ma w nutach moreli, ale jest to coś, co ja wyczuwam w nim bardzo wyraźnie. Słoneczny osmantus, migdały i wanilia, czarne porzeczki… Wszystko to łączy się w uroczy nektar, który przybliża do słońca, ogrzewa, przypomina obrazki  z beztroskich wakacji i otula przyjaznym uściskiem. Koniecznie przetestujcie, jeśli tylko możecie. Dla mnie osmantus jest zazwyczaj nutą, która wyłącza mnie z grona zainteresowanych, ale tutaj gra idealnie i nie zakłóca mi odbioru zapachu. To jedno z tych niepowtarzalnych pachnideł.

A jakie są Wasze zauroczenia perfumowe?

 

Piszcie, bo przecież wszyscy szukamy inspiracji do testów! 🙂

Tagi: , ,

Podobne wpisy