Jakiż to okropny pomysł wpadł mi dziś do głowy! – Napiszę recenzję perfum Paris Hilton! Pewien czas temu kupiłam próbkę pierwszego zapachu sygnowanego nazwiskiem tej różowej księżniczki i nie mogłam się zdecydować na przetestowanie. Nie jestem fanką Paris, ale chciałam poznać jej perfumy. W Stanach i Europie są bardzo popularne, czytałam wiele pozytywnych recenzji… Poza tym należę do osób, które nie dość że nie skreślają perfum celebrytów, to z niektórymi sympatyzują.
Niestety tym razem moja tolerancja i odwaga nie popłaciły. Paris od początku do końca jest czymś tak chemicznie dziwnym, że kicham nieustannie od kilkunastu minut. Nuty zapachowe wyglądają dość niewinnie:
Pierwsze aromaty, które dostają się do nosa to jabłko i konwalia. W tle jest coś tak niepokojącego, tak przykrego, że nie pozostaje mi nic innego jak porównanie tego do odświeżacza powietrza, ze szczególnym zastosowaniem do toalety. Przez 2,3h utrzymuje się zapach, który najlepiej ująć w ten sposób:
Jeśli ktoś wytrzyma takie połączenie to po trzech godzinach od aplikacji poczuje całkiem miłą bazę. Pobrzmiewają w niej drzewo sandałowe i ylang-ylang. Baza jest bardzo spokojna i znika naprawdę szybko. Po 4 godzinach nie ma już śladu po Paris Hilton.