Christina Aguilera może, moim zdaniem, poszczycić się całkiem ciekawymi perfumami sygnowanymi swoim nazwiskiem. Zapach debiutancki był świetny, By Night było przyzwoite, Inspire fantastyczne, Royal Desire ciekawe.. A jak jest w przypadku Secret Potion? Christina znowu ma do zaoferowania słodkie kwiatki, ale w innym wydaniu niż poprzednio.
Muszę przyznać, że zapach początkowo mnie odstraszył. Cytrusy z piżmem nie należą może do najbardziej oczekiwanego połączenia w głowie zapachu. Doznałam lekkiego szoku, ale potem jest trochę lepiej. Secret Potion rozgrzewa się na skórze, i tak po 20 minutach można odczuć coś cieplejszego i bardziej spójnego. Wtedy passiflora zaczyna pięknie się komponować z kwiatem pomarańczy. W tle syczy coś orientalnego, dla mnie jest to dość denerwujące. Niestety tutaj spójność się kończy. Jaśmin jest odczuwalny, ale nie jest to jego najlepsza odsłona. W tle czuć mocniejsze aromaty (imitacja ambry i piżma), kropione tonką i cytryną. Potem znowu wraca to pierwsze cytrynowe uderzenie. Gdzieś tam jest lotus, ale taki ubogi (a szkoda, bo na niego czekałam najbardziej!). Mam wrażenie, że rozwijanie się tego zapachu na mojej skórze bardzo przypomina jarmark.
Ciężko jest ocenić ten zapach, bo właściwie za dużo się w nim dzieje. Nie ma tutaj zachowanego porządku. Tylko w kilku momentach mogłam zaobserwować jakąś konsekwencję, czy kolejność. Aromaty występują jeden po drugim, jeden przez drugiego. To taki wyścig, w którym każdy zapach ma się wybić. Niestety, jest to dosyć męczące. Dlatego ja tego zapachu nie polecam. Na pewno warto go przetestować, bo wiem, że takie mieszanki wybuchowe też mają swoich zwolenników. Trwałość Secret Potion jest satysfakcjonująca. U mnie zapach trzymał się ok 7h, co jak na zapach od celebryty jest całkiem dobrym wynikiem.
Tak sobie myślę, że może przynajmniej ta dziwna atmosfera jarmarku nawiązuje do nazwy zapachu. Secret Potion to takie pachnidło nienajgorszej jakości, z dość wątpliwą formułą, kupione u przekupki.