Po zauroczeniu Florą i pokochaniu Rush postanowiłam bliżej poznać inne zapachy marki Gucci. Jest w nich coś co sprawia, że chciałabym je testować, ale na pewno nie nosić na co dzień. Coś mnie w nich drażni. Ostatnio mój nos trafił na Gucci by Gucci i zatrzymał się przy nich na chwilę.
Nuty zapachowe:
Nuty głowy: guawa i gruszka
Nuty serca: tahitiańska gardenia
Nuty bazy: paczula, piżmo, miód
Spodziewałam się lekkiego kwiatowo-owocowego szaleństwa przechodzącego w ciężką paczulową depresję. Okazuje się, że depresja otwiera nam główne drzwi i jest całkiem ponętna.
Coś w tej gruszce jest. Albo raczej – chyba ta gruszka tu jest. Bardzo lekka, twarda, niedojrzała. I zdecydowanie nie dojrzeje, bo przysłoniona zostaje gardenią, która bardzo mocno daje po nosie. Osoby które uwielbiają ten kwiat będą zachwycone. Ja tam nic do niej nie mam, ale wolałabym zachować od niej większy dystans.
Po około kilkudziesięciu minutach ciężkiej rozpaczy z gardenią w roli głównej dochodzimy do sedna tych perfum – paczuli i miodu. Może i są wyczuwalne już na początku, ale dopiero po pewnym czasie są tak wyraźne, że nie da się ich przeoczyć.
Paczula jest tutaj w bardzo surowej, prawdziwej postaci. Zaś miód nie ma w sobie nic z taniej lepkości i słodyczy. Jest dostojny, powiedziałabym że nawet królewski.
Brzmi to może dość dziwnie, ale mnie się ten zapach kojarzy z pogrzebem, przeżywaniem smutku. Jest śliczny, elegancki, trudny w odbiorze. Nie ma zaś w sobie nic z uwodzenia, próżnej kobiecości.
Myślę, że świetnie sprawdzi się w sytuacji, w której kobieta chce być zauważona jako człowiek (w rozumieniu ogólnym) a nie jako obiekt pożądania.
Tagi: Gucci, Recenzje