Escada – Pacific Paradise
Kiedyś byłam zakochana w tym zapachu, teraz z wiekiem rozumiem, że to było raczej zauroczenie niż miłość. Nie odnajduję w Pacific Paradise niczego nadzwyczajnego, powiedziałabym nawet że trąci bylejakością. Mimo wszystko jest to zapach słoneczny, zabawny i radosny. Dlatego czasami do niego wracam.
Zapach rozgrzewa się, osładza. Kokos, niestety taki w wiórkach i cukier wdają się w raczej nieudany romans. Pacific Paradise wieje nudą. I wtedy pojawia się banan – słodziutki, lekko rozgrzany na słońcu. Sprawia, że kokos pachnie bardziej naturalnie – przez tę chwilę jest cudownie.
Niestety… Sztuczność cukrowatych cytrusków powraca – cały zapach zlewa się w jedną niewiadomą masę, która ma zadowolić tłum odbiorców. I dla mnie tutaj zabawa się kończy. W bazie czuję przesłodzone cytrusy (fuj!) i drzewo sandałowe. Zapach znika po 5 godzinach, a w tym przypadku wolałabym się go pozbyć znacznie wcześniej.
Pacific Paradise to nie moja bajka, ale rozumiem dlaczego dawniej mi się podobał. Na szczęście – mój nos ewoluował a moje wymagania są znaaaacznie wyższe. Jeśli do niego wracam to raczej za sprawą nostalgii.