Blog o perfumach. W oparach popkultury.

Katy Perry – Killer Queen Oh So Sheer

Chyba raczej Oh So Mehhh.
 

Nie piałam z zachwytu po poznaniu Killer Queen. Z resztą, już o tym pisałam. Pomimo iż jest to słodziak, a ja takie zapachy zazwyczaj odbieram pozytywnie, nie przekonała mnie ta Katy. Zazwyczaj mam zasadę – im bardziej słodko (ale najlepiej z przyprawową nutą) tym lepiej. Jeśli jednak mowa o Katarzynie Kociakowej Perry – preferuję jej lekkie, zabawne i przyjemne zapachy, zamknięte w przerażających kotach.
Oh So Sheer jest bardzo wierne oryginałowi. Brakuje mu jednak koncentracji i mocy. To taka lekko rozwodniona wersja Killer Queen, w której znajdziecie więcej kwiatów i owoców, niż słodkości. Dla niektórych to może być wadą, dla innych zaletą. Mnie jest to właściwie obojętne.
Wyobrażam sobie jakąś telewizyjną baję dla dzieci  w wieku do lat trzech. Kwiatuszki zakładają stroje kąpielowe i wskakują do pięknego, wielkiego basenu. Tam się śmieją, że aż głowa boli, i rzucają do siebie dmuchaną piłką, uczą się pływać…. Itd….
Dominuje garść jagódek zmieszanych z masą innych owoców. Ciężko jest wyróżnić pojedyncze, bo bardzo szybko zlewają się w kremową masę. Po kilku minutach najbardziej wybija się frangipani, bardzo nienagannie się zachowuje – dzięki tej kwiatowej nucie można nazwać ten zapach odpowiednim na lato. Wszystko inne jest zbyt chaotyczne, irytujące, ulepne. Owocki, pudrowe cukierki, parę czekoladek i tyle. Mała projekcja, kiepska trwałość. Nie zapada w pamięć, nie zachwyca otoczenia.
Nie znajduję w nim nic zaachwycającego. Może się spodobać tym, którzy już mają podstawową wersję. Mają wiele wspólnego, ale ta wersja jest zdecydowanie lżejsza.
A ja tam zostaję przy moim Purr.

foto1 via posedubai.com foto 2 via webweaver.nu

Tagi: , ,

Podobne wpisy