Roberto Cavalli Nero Assoluto
Długo się zbierałam żeby napisać o Nero Assoluto. Pomimo wielu próśb, wstrzymałam się z recenzowaniem tych perfum. Dlaczego? Pokochałam klasycznego Roberto miłością szaloną, właściwie, to powąchałam go i od razu kupiłam. Impulsywny zakup okazał się jednym z lepszych jakie kiedykolwiek popełniłam. Kiedy usłyszałam o Czarnym Cavalli pomyślałam od razu o dymnym, mrocznym lasku, po którym biegają czarne kociaki. I chciałam tam być. Niestety – pierwsze testy mnie przeraziły. Nero okazał się dla mnie zbyt męczący, duszący i drętwy. To pewnie przez nutę drzewną – dopiero teraz uczę się akceptować drewniaki w większych dawkach. Czułam, że Nero Assoluto to zapach piękny, ale za bardzo mnie znokautował. Nie chciałam o tym pisać. Bo jak ja mogę powiedzieć źle o Cavalli? Źle bym się ze sobą czuła 😉
Wszystko do czasu!
Niedawno sięgnęłam ponownie po ten zapach i … jestem zakochana. Nie zamierzam porównywać go do klasyka – tego ideału doścignąć się nie da (tak, aż się proszę o złośliwe komentarze). Nero od pierwszych pobrzmiewań pachnie tak, że wiem iż do czynienia mam z Cavalli. Lekki powiew lat 80tych, długa suknia targana na wietrze, kobieta-kot stąpa dziarsko przed siebie, stopy stawia w linii prostej… Tylko że zamiast soczystego, pieprznego kwiatu pomarańczy mamy tutaj niebywałą suchość. W Cavallim panuje taki „ciepły” chłód, a skojarzenie takie pojawia się za sprawą pięknej, dostojnej orchidei. Wielki, duszący, cierpki kwiat kusi i nęci swoją nieprzystępnością. Ciężko jest go określić. Czasami wydaje mi się, że czuję słodycz, ale nie jestem w stanie jej uchwycić, opisać. Zaraz potem czuję kwasek, jak z dobrych, cierpkich jabłek… Ale nie ma tu mowy o żadnych owocach.
Wśród tych rozmyślań prawie nie zauważam wanilii, która równie subtelnie i tajemniczo wodzi za nos. Wanilia nie pojawia się po to, by coś ułatwić albo oswoić. Zwyczajnie asystuje i nie ingeruje w ten mrok, który narzucił Cavalli w nutach głowy. A po czasie pojawia się silent killer. Jest nim heban. Cieżki, dymny, oprószony lekko popiołem. Nie jest przytłaczający i pozwala normalnie funkcjonować, ale jest w nim coś tak ujmującego, że wizje same się w głowie mnożą (ale ja Wam swoich oszczędzę…). Tłem dla hebanu jest drewno sandałowe, które swoją cierpką, ale ciepłą wonią idealnie komponuje się z naszą mimozą-orchideą. To towarzystwo jest bardzo 'wyrafinowane’. I nie dla każdego…
Siedzę tak otulona Nero Assoluta już któryś dzień i nie mogę się nazachwycać. Świetna projekcja, trwałość (9 godzin), zaskakujące nuty… Nikt z mojego otoczenia ich nie pochwalił (no, poza moją mamą, która również kocha klasycznego Cavalli!), ale nie gniewam się. Zapach ten nie jest taki oczywisty i prosty w odbiorze. Trzeba nad nim się trochę zastanowić i do niego podejść nawet kilka razy. Gdybym tego nie zrobiła, to moja recenzja na pewno nie byłaby taka pozytywna.
Jak dobrze, że moja intuicja nigdy mnie nie zawodzi!
I Roberto też mnie nie zawiódł!*
* Czekam na Paradiso. Lepiej żeby Cavalli mnie znowu zachwycił. 😉
* post sponsorowany
Tagi: Recenzje, Roberto Cavalli