Betsey Johnson – Betsey Johnson
Nie oczekiwałam wiele od perfum Betsey Johnson. Nie jestem wielką fanką estetyki (czy to słowo jest odpowiednie?) tej projektantki. Jest okropnie kiczowata, przejaskrawiona i … właściwie to by było na tyle. Patrząc na flakon, od razu wiem, że te perfumy są zgodne z jej wizją i gustem. Spodziewam się łatwego i słodkiego zapachu. To też otrzymuję, ale… To zaleta! Być może i ktoś powie, że to będzie moje guilty pleasure, ale ja się nie zgadzam. Nie wstydzę się, że podoba mi się zapach w takim flakonie.
Jeśli szukacie ładnego i słodkiego zapachu, który łatwo się nosi i niemal każdemu się spodoba – Betsey jest dla Was. Lubię perfumy odważne i oryginalne, ale często wymagają one ode mnie jakiegoś szczególnego nastroju. Przy Betsey nie musicie szczególnie myśleć – ostrzegam. To zapach przypominający mi Viva La Juicy od Juicy Couture – taka podobna słodka nuta, tylko, że tutaj nie ma kwiatów. Są tutaj też owoce, które znam z Moon Sparkle od Escady. I nie ma w tym nic złego.
Zapach otwiera się rześko i radośnie – mnie to troszeczkę przypomina owoce w takiej piżmowej mgiełce. Easy, breezy. Mamy tutaj słodziutkie czarne porzeczki i gruszki. O wiele słabsze są tutaj nuty kwaśne – grejpfrut i mandarynka giną w słodkościach. Przez chwilę wyczuwam zapach frezji, ale przykryto je jabłkiem, które prezentuje się wyjątkowo soczyście i skutecznie przyćmiewa nuty kwiatowe (podobno jest tutaj też konwalia, ale ja jej nie wyłapałam). Potem pojawia się śliczna nutka pralinkowa i ja jestem bardziej niż zadowolona. Pralinki nie są może tak oczywiste, bo leżą obok ambry i sandałowca. Mają w sobie jakby pudrową słodycz (ale na myśli mam cukier puder), która nigdy nie przytłacza, nie rozlewa się i nie lepi palców. Po użytkowniku tych perfum nie widać niekontrolowanego obżarstwa, raczej tym zapachem nikogo nie urazimy. W bazie ta lekka słodycz słabnie i kładzie się zmęczona na cedrze. Trochę jak Betsey po kilku fikołkach na wybiegu.
Jeśli obawiacie się wielgachnego słodziaka, który Was znokautuje i zniesmaczy – możecie sobie odpuścić. Betsey to raczej przyjemniaczek, nie dostarczy Wam szalonych emocji. Jak widać, osobowość Betsey (mówię tu o perfumach!) kończy się na flakonie, to co jest w środku to stonowana i pomniejszona wersja persony samej Johnson.
Trwałość tego zapachu również przemawia na jego korzyść – utrzymuje się na skórze ok 7,8 godzin. Całkiem dobrze jak na przyjemniaczka, prawda?
Wpisuję na listę „muszę mieć” i poczekam na dobrą okazję.
Polecam Wam testy.
Tagi: Betsey Johnson, Recenzje