Calvin Klein – Euphoria
Czas najwyższy zmierzyć się z tą bestią, niepokonanym bestsellerem i wszędobylskim fenomenem. Przez lata nie mogłam go zrozumieć, ani nawet tolerować. Drapała mnie po nosie ta słodka nuta drzewna, której drzazgi pozostały w mej pamięci na długo. Około rok temu miałam moment przełomu, kiedy wypsikałam się Euphorią i stwierdziłam, że to perfumy genialne. Przetrwałam w nich dzień, byłam zadowolona z ich popisów na mojej skórze, jeszcze bardziej z komplementów, które leciały w moją stronę jak szalone… I potem o niej zapomniałam, stwierdzając, że to było chwilowe zapomnienie, niepoczytalność.
Natalia Vodianova powróciła jako twarz tego zapachu, więc stwierdziłam, że to idealny czas, bym ja powróciła do Euphorii. I nie wiem, czy to może zasługa Natalki, ale okazuje się, że Euphoria to pachnidło bardzo dobre. Wcześniej drażniło mnie, denerwowało mnie też to, że pachnie nim niemal każda osoba na ulicy. Cała masa podróbek nie pomogła temu zapachowi i jakoś tak łatwo mi było go przekreślić. A teraz już z dystansem i umiarkowanym obiektywizmem staram się legendarną Euphorię ocenić.
Nie dziwię się wcale, że Euphoria jest tak kochana, szczególnie przez Polki. Ma idealną dawkę słodyczy, drzewne podszycie i jest na tyle intensywna, że zwraca na siebie uwagę.
Otwarcie tego zapachu to nie jest wcale granat. To granat (owoc, rzecz jasna), którym ktoś rzucił z wielką siłą w mahoniową szafę. Owoc się roztrzaskał, opryskał wszystko swoimi sokami. Jego los podzieliło jeszcze kilka innych granatów – jeden po drugim roztrzaskany, ale nie w stanie zagłuszyć drzewnej, wilgotnej nuty. I tutaj jest to wielkie, głośne i agresywne przedstawienie, którego nie chcę za bardzo oglądać. Po około 30 minutach to wszystko się uspokaja, na mojej skórze pojawia się wielka gwiazda – orchidea. Dla mnie ona pachnie purpurą, ale taką zadziorną i młodzieńczą. Pomimo suchego tła kompozycja ciągle oferuje taką dziwną nutkę wilgoci. I patrząc w nuty domyślam się, że to lotos w przebraniu, natomiast sama z siebie tego kwiecia nie wyczuwam, a jeśli wyczuwam, to nazwałabym go wszystkim, tylko nie lotosem.
Kiedy te niepokojące wilgocie wysychają, na horyzoncie pozostaje mi tylko ta dumna i charakterna orchidea, położona w mahoniowym pudełku. Przez długie godziny nęci, zwodzi i uwodzi. I tutaj czuję potencjał tego zapachu, zaczynam pozytywnie na niego patrzeć i aż chce mi się w nim być. Z czasem Euphoria pokornieje, a ja wyczuwam słodką, ale bardzo subtelną świeżość, która powstaje dzięki połączeniu piżma i fiołka. Dalej jest drzewnie, jest kwiatowo. Mamy tutaj maleńką dawkę słodyczy. Euphoria pachnie momentami ostro, ale zawsze „bezpiecznie”, jest intensywna, lubi się ze skórą użytkowniczki (na mojej pozostaje na około 10 godzin). Ona nie miała prawa nie spodobać się szerokiej widowni. I mnie też się podoba. Bez szaleństwa i czułych słówek, aż tak mnie nie przekonała. Gdyby tylko nie miała tego trudnego otwarcia, to może bym ją wpisała na wishlistę. Może z czasem ten wstęp i mnie się spodoba? Zobaczymy. Nie wszystko na raz. Na tę chwilę przyznaję, że oceniałam Euphorię zbyt surowo, a Wam polecam testy.
Perfumy Calvin Klein Euphoria kupisz w Perfumeria.pl!
* post sponsorowany
Tagi: Calvin Klein, Recenzje