Blog o perfumach. W oparach popkultury.

Kenzo – Jungle L’Elephant

kenzo-jungle-lelephant

Jak kończyć rok to z przytupem! Nie ma chyba pachnidła, które zrobiłoby lepszy olfaktoryczny „łomot” niż Słoń od Kenzo.
Zima to wspaniały czas dla tego zapachu. Sama nie mam odwagi, by nosić L’Elephant nawet wczesną jesienią, o wiośnie czy lecie nie ma nawet mowy. Dla mnie Słoń najlepiej odnajduje się wśród wiatru, śniegu, na grubym szaliku.

Zauważyłam, że dla wielu te perfumy są niemal mityczne. Ich trwałość jest znana wielu osobom, stawiana obok pachnideł Muglera. Perfumy te miewają złą reputację. Moim zdaniem to wina nadmiernej aplikacji. Sama zadowalam się jednym psiknięciem. Dwa to już dla mnie absolutny szczyt możliwości. Miałam „okazję” spędzić w zamkniętym pomieszczeniu godzinę z kobietą, którą Słoń zdeptał z góry na dół (czyli około 5-6 psiknięć co najmniej). Ona była szczęśliwa i kwitnąca. A ja (pomimo otwartego okna) zastanawiałam się, komu zapiszę w spadku które perfumy, myślami pisałam testament. Jedno chciałabym zaznaczyć – z tymi perfumami można łatwo przesadzić i pozwolić, by Słoń rządził nami i całym otoczeniem. Tylko, że wtedy męczy. A przecież perfumy nosimy, by być zadowolonymi, by zachwycać innych. Proszę o ostrożność.

Słonica szaleje od samego początku. Łapie mnie swoją trąbą i przytula do siebie. Czuję ciepły zapach kminu i goździków, a raczej wielkich ich ilości, może nawet tony. Słonica żyje „na bogato”, jak już coś jej wpadnie w trąbę, to korzysta z tego na całego. Ciepły korzenny zapach mnie otula i ogrzewa, wtedy ona poi mnie słodziutkim nektarem z mandarynek. I czuję się tak bezpiecznie, tak mi dobrze przy niej, że nie chciałabym jej opuszczać.

Wtedy Słonica zmienia nieco plany i zarzuca mną na swój grzbiet. I zaczyna się prawdziwa wyprawa. Można to nawet nazwać wyprawą życia. L’Elephant to przedziwny kalejdoskop przypraw. Poza kminem i goździkami, które pozostają ze mną na kilkanaście godzin wyczuwam w niej również kminek, kardamon i lukrecję. W dalszym ciągu jest korzennie i ciepło, ale zwyczajnie robi się gorąco, bo tych aromatów jest tak wiele, uderzają z wielu stron, zagłuszają się nawzajem, depczą po sobie. Jakim więc cudem to wszystko jest tak harmonijne i idealnie wyreżyserowane? Olfaktoryczne Pożegnanie z Afryką.`

W sercu Słonicy jest również miejsce na kwiaty. W samym centrum znajduje się ylang-ylang, a także heliotrop i gardenia. Momentami można je wyczuć. Tylko że tych przypraw jest tak wiele, że kwiaty stają się szybko jakby… milczące. Bo najgłośniejsze są goździki i kardamon. I temu duetowi czegoś brakuje, aż do momentu, gdy pojawia się wanilia. Gładka, kremowa, jakby mglista. A może raczej jak waniliowa bryza (zarówno lekka i zawiesista…) która tańczy zwinnie pomiędzy przyprawami i dodaje im jeszcze więcej ciepła i kobiecości.

L’Elephant to po prostu mistrzostwo i obowiązkowa pozycja dla każdego miłośnika wanilii. Poza tymi wszystkimi przyprawowymi uniesieniami wanilia ślicznie gra w bazie z żywicą i paczulą. Utrzymuje się na skórze przez około 15, czasem nawet 16 godzin nawet przy skąpej aplikacji. Coś niesamowitego!

Wszystkich zachęcam do poznania tych perfum. To niesamowite przeżycie.

PS: Udanej zabawy! :*

Perfumy Kenzo Jungle L’Elephant kupisz w Perfumeria.pl!

 * post sponsorowany

Tagi: ,

Podobne wpisy