Czy warto zabierać perfumy na wakacje?
Jak pakować perfumy na wyjazdy? Czy w ogóle je brać? A może lepiej kupić coś na wyjeździe?
Oto moja filozofia.
Odkąd jestem mamą, to wyjeżdżam raczej rzadko. Myślę, że niedługo to zacznie się zmieniać (nadchodzą wakacje!), więc zmuszona byłam do przemyślenia mojej strategii. Dawniej zabierałam ze sobą flakony. Jeśli wyjazd miał trwać 1-2 tygodni, to brałam ze sobą 2 flakony. Pakowałam je do pudełka, albo bąbelków, owijałam w bluzę, którą pakowałam potem do torby, albo nawet wkładałam je do butów (czego się nie zrobi dla ochrony flakonów). 😉
W czasie wyjazdu orientowałam się, że wzięłam właśnie te zapachy, którymi nie chcę pachnieć. Zawsze tak było. Trochę wynikało to z tego, że moja kolekcja nie była wtedy zbyt rozbudowana, a raczej wiało w niej nudą i monotematycznością. I tak przyjechałam w lipcu do przyszłych teściów z flakonem kadzidlanych mordoklejek (M by Mariah Carey), albo wybrałam się na wyjazd na wieś z jakimś kwiecistym pachnidłem. Złe wybory, jeden po drugim.
Jedynym wyjątkiem była podróż poślubna, na którą zabrałam dwa zapachy Escady – Sunset Heat i Moon Sparkle. Tak, wiem – od 2011 roku mój gust zapachowy bardzo się zmienił. I mimo, że na Krecie było zbyt ciepło by pachnieć tymi ulepkami, to z wielką przyjemnością używałam ich wieczorami, wtedy swoją soczystością i łądniusiością oddawały idealnie uczucia młodziutkiej żony, która nie może doczekać się każdego następnego dnia przy ukochanym. Co ciekawe – mój mąż nigdy nie był fanem Escady, zawsze komentował tylko słowami: „bardzo owocowe”, a to nie jest dobra recenzja. 😉 Wracając do wątku – to był jedyny moment, kiedy czułam, że byłam zapachowo dobrze spakowana, bo euforia, szczęście i emocje ślubne wystarczały mi i nie było miejsca na narzekanie.
Obecnie nie wzięłabym na wyjazd flakonu. Na pewno podróżowałabym tylko z fiolkami – próbkami bądź odlewkami. W grę wchodzą jeszcze miniaturki, jeśli bardzo zależy mi, żeby zużyć je do końca. Wtedy czuję, że mam przy sobie flakonik, mogę zrobić zdjęcie i wrzucić je do sieci, a jeśli coś się z miniaturą stanie, to nie ma takiego smutku jak po stłuczonym flakonie.
Na wakacje z chęcią zabrałabym:
- Coś, co „na pewno będę nosić”. Na miejscu pewnie okaże się, że ich nie chcę, ale mała fiolka nie zaszkodzi.
- Coś, czego „na pewno nie chciałabym nosić”. Bo znając moją przewrotność, okaże się na miejscu, że właśnie te perfumy oddają aurę miejsca i są jedyną rzeczą, której mi brakuje.
- Coś nowego. Najlepiej z 10 próbek nowości, na wypadek, gdyby głód testowania nowości obudził się podczas urlopu.
To co bardzo lubię, to kupowanie perfum na wyjazdach. Dla mnie nie ma lepszej pamiątki niż perfumy. Nie zawsze jest to możliwe, ale jeśli mam okazję, to wracam z olfaktoryczną przypominajką o wakacjach czy udanym wyjeździe. Jeśli wycieczka okaże się nieudana, to lepiej pamiątek nie kupować, chyba że na poprawę humoru. 😉
A jak Wy pakujecie się na wyjazdy?
Czy macie zapachy, które zawsze z Wami podróżują?
Tagi: Lifestyle, Przemyślenia, Yves Saint Laurent