Thierry Mugler – Angel Muse
Thierry Mugler to już właściwie nie Thierry Mugler, a Mugler. Można pomyśleć, że marka ma najlepsze za sobą (całkiem słuszne podejrzenia), a tutaj nagle z pieca wychodzi taki placek. Angel Muse. Nowe wcielenie Anielicy. Zamiast paczuli ma być wetiwer. Jakiś nowy trend w perfumach gourmand. To naturalne, że mój apetyt rośnie z każdym dniem oczekiwania. I wtedy w moje łapki trafia nowy klon Aniołka i … Przepadam! Nie będę go porównywała do klasyka, bo to chyba nie o to chodzi. Postaram się w jakiś cywilizowany sposób przekazać moje zauroczenie Angel Muse. Postaram się nie ślinić.
W otwarciu tych perfum jest dużo kwasku. Takiego przeżerającego się przez mgłę klasycznego Angela, próbującego wybrać własną ścieżkę, usiłującego pokazać własną tożsamość. Doceniam, bo DNA Angela jest tutaj tak silne, że z wielką ciekawością obserwuję, co ta zbuntowana nastolatka spróbuje zdziałać, by zagrać na nerwach Matce. I tak dość agresywnie roztacza woń różowego pieprzu, która tryska z wielkim impetem razem z grejpfrutowym sokiem. Pod tym wszystkim zaszyta jest upojna słodycz, która tylko czeka, aż zapach grejpfruta trochę się wyciszy.
I wyskakuje na mnie taki olfaktoryczny ninja i uderza prosto w nos. Bita śmietana i orzeszki, lody śmietankowe, cukierki Alpenliebe, Snickers, ptysie, bezy, sękacze, rurki z kremem*… Wszystko na raz! Angel Muse przytula się słodko, bez lepkości, tak lekko i niebiańsko… Tyle byłoby w temacie nut orzechów laskowych i bitej śmietany. Czuję tutaj o wiele więcej, te wszystkie słodkości oplatają skórę i obezwładniają.
Wielką kontrowersją tych perfum ma być obecność wetywerii zamiast paczuli, znanej z klasycznego Angela. Osobiście wolę słodycz na paczuli. Dlaczego? Bo ją nosi mi się dobrze nawet podczas upałów. Natomiast Angel Muse i jego wetiwerkowa słodycz jest dla mnie do „uniesienia” tylko do 25 stopni. Jeśli jest cieplej, to Angel Muse pachnie paskudnie, przemienia się w ulepkowaty, pozbawiony klasy zapaszek, coś jak podróba La Vie est Belle. Jeśli jednak nie jest zbyt ciepło, to Angel Muse nosi się wspaniale. Jest słodki, ale nie obezwładniający, nie szokuje – i w tym sensie pewnie można powiedzieć, że to perfumy nowoczesne. Słodycz położona na wetiwerkowej pościeli to raczej nic, co perfumoświrów zszokuje, ale w tym wydaniu jest to coś niezwykle przyjemnego i wartego poznania. Do tego gorąco zachęcam.
A jak Wam podoba się nowa odsłona Angela?
*Kolejność rodem z Pchły Szachrajki absolutnie przypadkowa 😀
Tagi: Recenzje, Thierry Mugler