Sarah Jessica Parker – Covet
Jestem wyjątkowo dumna z tego mojego odkrycia. Nie dość, że Covet, to perfumy celebryckie, to są już trudno dostępne. Co więcej – mają w sobie lawendę, która zawsze pachnie mi zbyt męsko i szorstko, a tutaj jest niebiańsko rozkoszna. Wisienką na torcie niech będzie to, że w tym flakoniku znalazłam jedną z najbardziej kuszących czekolad. I to wcale nie jest czekolada, którą mam ochotę zjeść. Zapach piękny, prosty, kobiecy i klasyczny.
Macie z jakimiś perfumami tak, że automatycznie po ich aplikacji czujecie się jak boginie i mistrzynie elegancji? Ja tak mam (może nie tak znowu dosłownie, ale jednak) właśnie z Covet. Już od początku otacza mnie lawendą. Może nie taką stuprocentową. Pachnie nieco bardziej jak dobrej jakości mydło lawendowe. Na skórze układa się kwaśna nuta cytryny i idealnie osiada na bardzo subtelnej zielonej nucie. Być może na liściach pelargonii, o których czytam w spisie nut zapachowych. Nie jestem w stanie skupić się na tym, bo mój nos skręca już w stronę czekolady. Zupełnie jakbym widziała kliszę filmową – chłopak rozmawia z kimś i nagle widzi dziewczynę swoich marzeń, która oczywiście nie wie o jego istnieniu. Kolega do niego mówi, a ten tylko kiwa głową, a myślami jest już przy tej swojej upragnionej. Tak mam z Covet.
Doceniam piękną lawendę, cytrynę i liście czegokolwiek (no, może gdyby były to liście fiołka albo pomidora, to mogłoby już nie być tak pięknie i może tej miłości i recenzji nigdy by nie było). Ale to ta czekolada nie daje mi spokoju. Wyobraźcie sobie grubą tabliczkę przeokrutnie gorzkiej czekolady. Nie każdy musi się na jej widok oblizywać, ale jakaś ciekawość poznawcza pewnie drzemie w większości przedstawicieli ludzkiego gatunku. Gdyby się tak w nią wgryźć i sprawdzić?
Nie sposób. Ona jest zbyt gruba i zbita. Z resztą, wygląda tak pięknie, że aż żal ją uszkodzić uzębieniem. Tu nie chodzi o jej smak, ale właśnie zapach. Gorzka, tak prawdziwie gorzka czekolada, najlepsza jaką mogę sobie wyobrazić. W Covet czekolada nie wywołuje efektu cieknącej ślinki. Ten zapach jest zbyt classy by mógł sobie na to pozwolić. To taka czekolada, do której nie sposób się zbliżyć. Kusi, sprawia, że chcę obok niej być cały czas. Nie chcę się z nią spoufalać, a już nawet nie myślałabym, by ją zjadać. Co to, to nie!
W sercu kompozycji czuć nieco mocniej kwiaty – głównie stawiam na obecność wiciokrzewu. Ponoć jest tutaj też moja nieprzyjaciółka magnolia, ale zupełnie jej nie wyczuwam, i Bogu dzięki. Może i mniej jest tutaj lawendy, a pojawiają się jakieś kwiatowe przygody, ale ja ciągle nie mogę przestać myśleć o tej czekoladzie. I can’t take my eyes off of you… till I find somebody new… 😉
W bazie tych perfum czuję przede wszystkim przepiękne piżmo, nieco gładsze niż w Lovely, ale mimo wszystko podobne. Czuję się po prostu idealnie w tej piżmowo-czekoladowej bajce. No i to lawendowe mydło. Te perfumy coś takiego w sobie mają, że poprawiają mi humor, dodają mi jakiejś przedziwnej energii. Pachną bardzo kobieco, po ich aplikacji zawsze dostaję +10 do elegancji i to dlatego noszę Covet tak często. Dawno już nie obdarzyłam żadnego pachnidła taką uwagą i poświęceniem. To dzięki Covet zdecydowałam się na kolejny perfumowy odwyk. Pewnie go skończę jak tylko zobaczę, że mogę dokupić kolejne flakony Covet. 😉
Czuję, że tak dobrego pachnidła z tak idealnymi proporcjami już nie znajdę i chcę na pewno zrobić sobie zapas (więc jeśli ktoś z Was chowa jakieś zakurzone flaszki, to wiecie, do kogo się zgłosić..). Bo jeśli mi się przygoda z tym cudem skończy na jednym flakonie, to słowo daję, zrobię jak Jessica w reklamie (świetnej, z resztą). Jeśli jej jeszcze nie widzieliście, zachęcam. KLIK.
Perfumy te świetnie utrzymują się na skórze, u mnie to około 7-8 godzin. Pachną dość intensywnie przez pierwsze 2 godziny, potem już mało kto je na mnie dostrzega (a może raczej komplementuje), ale ja je czuję doskonale i to dla mnie się liczy.
Koniecznie przetestujcie zanim zniknie całkowicie. Nie możecie tego przegapić.