Blog o perfumach. W oparach popkultury.

Nasomatto – Baraonda

baraonda nasomatto blog o perfumach

Tej recenzji miało teoretycznie nie być.

Baraonda od samego początku była dla mnie przebojem i wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, zanim trafi do mojej kolekcji. Czułam, że jeśli ją kupię, to mój perfumoholiczny głód zostanie zaspokojony na dłuuugo. I tak jest. Jakie to dziwne uczucie – nie mieć ochoty na zakup perfum. Mówię Wam! 😉 Mogę śmiało powiedzieć, że się Baraondą tak „upiłam”, że nic więcej nie jest mi na razie potrzebne.

I tu nie chodzi o to, że był to dość kosztowny podarek dla samej siebie, ale o to, że Baraonda po prostu pachnie alkoholem. Upoiła mnie swoim urokiem. Nosząc te perfumy czuję się jakoś tak swobodnie, jakby nieco bardziej wesoło… Hmmm, coś jest na rzeczy!

Twórca tego zapachu – Alessandro Gualtieri – ma to do siebie, że nie zdradza odbiorcom nut zapachowych swoich dzieł. Uważa, że tak jest ciekawiej i zwyczajnie zmusza nas do przeżycia danych perfum. Sami musimy poznać ich sens i rozszyfrować, co w środku jest, albo zupełnie się tym nie przejmować i najnormalniej w świecie cieszyć się zapachem.

Nie sposób nie wyczuć w tych perfumach rumu. Tylko, że tutaj nie ma wielkiej mocy czy szorstkości, bo w perfumach tych jest taka miękka i „swojska” nuta suszonych owoców. Czuję je bardzo intensywnie przez cały czas i jestem zachwycona, bo rzadko kiedy ta nuta mnie nie męczy. Baraonda tą swoją chwiejnością mogłaby nużyć, ale dla mnie „trudna” jest tylko na początku, kiedy wyczuwam nieprzyjemną dla mnie nutę ziołową.

Przejdę do rzeczy – Baraonda to słodziak. Jest to jednak zapach słodki, ale nie mający nic wspólnego z 90% słodkich perfum, które posiadam czy kocham. Właśnie dla tak nietypowych kompozycji warto uciekać do niszy. Moja ucieczka jeszcze trwa, ale jeśli nie czujecie, że nisza jest dla Was, to kiedy już ten moment nadejdzie – podejdźcie do flakonu tych perfum.

nasomatto baraonda edpholiczka

Jakaś ziołowa woń przykrywa mi rum, z czasem jednak jest coraz bardziej miękko i słodko, a te suszone owoce kuszą mnie okropnie. Zalane rumem zyskują drugie życie, mam wrażenie, jakby w tym swoim ususzeniu wcale nie były takie pozbawione wyrazu. Gdzieś w tle czuję coś, co jakby mruga do mnie czekoladą, ale nie tak dosłownie – być może to tylko jakieś moje skojarzenie, ale dla mnie jest to nuta dość wyczuwalna. Czy jest coś takiego jak czekolada z daktylami? Bo coś takiego właśnie serwuje Baraonda. Wszystko to zalane rumem.

I choć nosząc te perfumy czuję się początkowo dość „biesiadnie” i nachodzą mnie skojarzenia z lekko podchmielonymi mężczyznami, którzy koniecznie chcą udowodnić, że potrafią tańczyć jak Travolta, to z czasem perfumy te stają się bardziej „sweterkowe”. Takie przytulne i bezpieczne. Właśnie to wrażenie potrafi przykleić się do swetra na tygodnie po aplikacji tych perfum. Tak właśnie miałam, kiedy wyciągnęłam z szafy sweter noszony dwa tygodnie wcześniej. Od razu poczułam na nim ciepły i słodki oddech Baraondy.

baraonda nasomatto

W perfumach tych nie ma nic przesadnie „alkoholowego”, nie chodzi tutaj o przysłowiową pijatykę, ale o ciepło, rozgrzewające nuty zapachowe, jakąś ciekawą historię. I choć tutaj rządzi rum, to perfumy te pachną mi bardzo delikatnie (po czasie) i w moim odczuciu są bardzo kobiece, choć i mężczyzna bez trudu i z zadowoleniem będzie je nosił. I to nie będzie żaden problem. Dla takich cudów warto eksperymentować z niszą.

Baraonda pachnie na mojej skórze przez około 10 godzin, z czego pierwsze 5 to te, kiedy czuję zapach bardzo intensywnie. Potem już chyba się do niego przyzwyczajam, bo jest dla mnie idealny. Braonda to ekstrakt perfum, więc już z założenia powinny być bardziej trwałe niż eau de parfum, tak też jest. Naprawdę warto się z nią zmierzyć, polecam.

To kto z Was chciałby skosztować rumowej Baraondy?

Tagi: , ,

Podobne wpisy