Blog o perfumach. W oparach popkultury.

Giorgio Armani – Si Le Parfum

Si-Le-Parfum-armani

Uwielbiam nutę czarnej porzeczki w perfumach. Oczywiście nie w każdych, ale linia Si Armaniego należy do tych udanych interpretacji. To taka soczysta porzeczka z cukrem, na waniliowej podusi. Przytulna, komfortowa, ale jakoś tak przy tym dość wytworna. I ile razy podchodzę do zakupu klasycznego Si, to zawsze coś mnie zniechęca. Postanowiłam dać szansę wersji Le Parfum, bo ona oferuje trochę więcej. Można by pewnie rzec, że nawet zbyt wiele. Szykujcie się na intensywną bestię.

Si Le Parfum jest zapachem głośnym, nośnym i nieznośnym. Ale pięknym. Dlatego radzę wychodzić z nim do ludzi, i raczej nie delektować się zapachem w zaciszu domowym. No, chyba że macie taras. 😉 Wyobraźcie sobie klasyczne Si na sterydach i do tego kopnięte prądem. Wiem, że to wcale nie jest jakieś eleganckie porównanie warte tego pachnidła, ale najlepiej oddaje stan umysłu towarzyszący noszeniu Si.

Głośny. Nośny.
Jest to zapach głośny, bo niemal każdy go zauważa. Wiele osób o niego pyta, wstrzymując niekiedy oddech. A ja użyłam tylko dwóch psiknięć. Daję słowo! Si Le Parfum ciągnie się za mną, ale kroczy przede mną i obok też skacze. Z obu stron. Dlatego sprzyja mu lekki wiaterek i spacer, albo jakieś przyjęcie na świeżym powietrzu. Zamykanie się z nim w domu może nie być dobrym rozwiązaniem.

Nieznośny?
Przyznaję. Kiedy powąchałam go w perfumerii, byłam zakochana. Bo to przecież zapach tak cierpko-słodki i silny, tak porzeczkowy, że już chyba bardziej się nie da… Powstrzymała mnie szalona cena. Dzięki zdobytej próbce mogłam się przekonać, że to pachnidło piękne, ale takie troszeczkę przeładowane. Dla mnie tutaj wszystkiego jest chyba zbyt wiele. Inaczej odbieram zapach jeśli z nim gdzieś wychodzę. To robi wielką różnicę.

Sam zapach.

Co wolicie – duży słoik przeciętnego dżemu z czarnej porzeczki, czy malusi słoiczek z konfiturą o najwyższej jakości? Jeśli wybieracie to drugie, to Si Le Parfum może być dla Was. Zbliżam się i czuję zapach cierpkości, z zalotną słodyczą. I taki ten zapach jest z jednej strony mamy cierpką porzeczkę z bergamotką i kiedy już nadmiar owocowo – cytrusowych wrażeń sprawia, że opadam z sił – z pomocą przybywa mi waniliowa podusia, na którą mogę po prostu opaść.  I kiedy tak te dwa akordy się przekomarzają, to można chwilowo doznać przesytu, bo każda poszczególna nuta wydaje się przerysowana i rozdmuchana. I ten mały słoiczek to tylko przez 2 pierwsze godziny.

A co po wyjściu ze słoika?

Z czasem Le Parfum wchodzi w nieco bardziej balsamiczne klimaty i wtedy robi się ciekawiej. Niestety pojawia się również pewien problem. Wyobraźcie sobie, że słuchacie ulubionego utworu. Specjalnie nastawiliście go tak, by było głośno, by dźwięk po prostu Was przeniknął. Nagle ktoś wchodzi do pokoju i ścisza muzykę. No i to niby dalej ta sama melodia i emocje, ale to już nie to samo. Ktoś zgasił Waszą radość konsumencką. Tak jest z Si Le Parfum po około dwóch godzinach  od aplikacji. Kiedy tylko wyciszą się owocowe tony i wanilia przestanie tak szaleć. Magia ginie. The thrill is gone.

Owszem – są tam piękne nuty matowej wanilii i benzoesu i ambrowe tło. Piękne i ujmujące, choć wcale nie takie genialne. Ale takie to ciche, że wcale nie cieszy. A ze zmianą nastroju kompozycji znika również jej mocarność. Silę się bardzo by wyczuć zapach na sobie i ocenić dla Was jak długo ze mną zostaje. Tak około 7/8 godzin, nie więcej. Czy warto wydać 600 zł? Raczej nie.

Początkowo wszystkiego jest za dużo, a potem wszystkiego za mało. Powiedziałabym, że Si Le Parfum jest znośny, ale bardzo kapryśny – trochę za bardzo jak dla mnie. Więc ja odpuszczam i nie alarmuję, ale testy warto poczynić.

A co Wy myślicie o tym zapachu i całej kolekcji Si by Armani?

Tagi: ,

Podobne wpisy