Guerlain – Mon Guerlain
Z wielką przyjemnością przedstawiam Wam największą premierę tego roku od Guerlain. Zapach budzi wiele emocji – od flakonu, który ma wielkie znaczenie dla historii marki, poprzez promującą go Angelinę Jolie, aż po zapach – który jednych zachwyca, a innych odpycha.
Flakon.
Może ja zacznę od flakonu. Uważam, że jest po prostu piękny. Już dla samej tej buteleczki chciałabym go mieć w każdej pojemności i porozkładać je po całym domu, by móc sobie na nie patrzeć. Dodatkowo w środku mamy różowy płyn, który prezentuje się pięknie – dzięki niemu perfumy jeszcze bardziej kojarzą się z czymś kobiecym i … obecnie bardzo modnym.
Twarz zapachu.
Nie widzę sensu roztrząsania wyboru Angeliny Jolie na twarz tych perfum. Nie jestem fanką Angeliny. Nigdy nie powalała mnie jej gra aktorska, jej życiowe wybory mnie zadziwiały, a poza tym mam do niej uraz (TEAM JENNIFER!). Daleka jestem jednak od uszczypliwych uwag. Zupełnie nie interesuje mnie jej waga, figura, piersi czy to, ile dzieci zamierza jeszcze adoptować. To jej osobista sprawa i w żaden sposób nie łączę jej z Guerlain i samym zapachem.
Desperacja.
Dlaczego Guerlain nazywa perfumy Mon Guerlain? Bo świadomość marki wśród klientów jest znikoma. Większość osób kojarzy Calvina Kleina czy Diora, a nawet Versace. Mało kto orientuje się, że jest coś takiego jak Guerlain, a nieliczni potrafią poprawnie wymówić nazwę marki. Świadomość istnienia Guerlain poza Francją jest naprawdę niska, a więc umieszczenie Guerlain w nazwie perfum jest świetnym zabiegiem, który stosują też inne marki. I mnie ta nazwa się podoba, rozumiem koncept. Marketingowcy mają po prostu nadzieję, że jeśli zapach się przyjmie, to przy powtarzaniu jego nazwy przyjmie się również samo słowo Guerlain i zakorzeni się w świadomości konsumenta.
Aby wypromować zapach na hit należy przyczepić mu odpowiednią twarz. Najlepiej piękną i popularną. I tak jak Julia Roberts świetnie sprzedała La Vie est Belle, a Cate Blanchet bezbłędnie sprawdziła się jako muza Armani (perfumy Si by Armani), tak Angelina Jolie ma pomóc Guerlain. Wszystko zrozumiałe, nie mam nic przeciwko.
Ściema.
Tylko, że Guerlain myśli, że my jesteśmy idiotami.
W prasowych materiałach możecie poczytać, jak to Angelina stworzyła zapach we współpracy z Guerlain. Mon Guerlain inspirowany jest samą Angeliną. Większej bzdury wymyślić nie mogli. Otóż Mon Guerlain pachnie niemal identycznie jak wylansowany dwa lata temu Mon Exclusif. Niestety, ale marka od lat stosuje taką dziwną strategię, że wycofują z produkcji jakiś zapach, po czym wkładają go do innego flakonu i nadają mu nową nazwę. Wiele takich duchów już Guerlain wypuściło i zdążyłam się przyzwyczaić. Nawet nie jestem szczególnie zła, bo mam nadzieję, że wrócą w innej postaci Shalimar Parfum Initial czy L’Instant Magic.
Tylko, że mówienie, że Angelina maczała palce w tym zapachu, to po prostu jest jedna wielka ściema. Denerwuje mnie to, że Guerlain kłamie w żywe oczy. Nie miałabym nic przeciwko jakby powiedzieli, że Angelina wybrała sobie ten zapach z katalogu marki. O ile przeciętny klient perfumerii – który zupełnie nie interesuje się zapachami – nie ma o tym procederze pojęcia i pewnie go to nie obchodzi, to środowisko perfumoholików jest oburzone i całkiem słusznie. Bo to wygląda tak, że oni nie liczą się z opinią miłośników marki, ale zależy im tylko na pozyskaniu nowych klientów, a przede wszystkim pieniędzy.
Mon Guerlain.
Chciałam podejść do samego zapachu bez negatywnych emocji. Naczytałam się różnych opinii, ale muszę Wam powiedzieć, co myślę o tych perfumach szczerze. Mon Guerlain to perfumy bardzo przyzwoite i ja jestem w nich zakochana. Mon Guerlain jest pyszny, kremowy, trwały i całkowicie nieodkrywczy. Mnie kupuje kompozycja i muszę przyznać, że z chęcią przygarnę flakon.
Początkowo czuję paczulowo – tonkowe klimaty Angela, niemal identyczne jak z Estee Lauder Modern Muse Nuit (czy widzicie jakie to śmieszne? Mówię o kopii kopii!). Z czasem ten akord się uspokaja i czuję przede wszystkim waniliowo – irysowy (cukierkowy ten irys, podkreślam!) chwyt znany już z La Vie est Belle. Na mojej skórze siedzi taka puszysta chmurka waniliowa z nieco poważniejszą nutą, którą określa się jako lawendę. Może i momentami powiedziałabym, że to lawenda, ale mnie to przypomina paczulę z ostatniej odsłony Angela (Angel Étoile des Rêves). Jest kremowo, waniliowo, tonkowo. Bardzo przyjemnie i beztrosko. Nie jest to cukierkowy słodziak i nie zgodzę się, że to zapach waty cukrowej. Tutaj o wiele bardziej czuję karmelowy ton i przede wszystkim pudrową poduszeczkę z waniliowego cukru pudru. Do czasu.
W bazie mamy rzeczywiście taką watę cukrową na białym piżmie, które pobrzmiewa dość sztucznie. Trochę jakbyśmy mieli do czynienia z cieniem Pink Sugar. I fanką tego etapu nie jestem, on mi tutaj zaburza ocenę.
Zapach pachnie bardzo intensywnie i jest dobrze wyczuwalny dla otoczenia. Nie sposób go nie zauważyć i choć nie jest odkrywczy, to pachnie bardzo przyzwoicie i powinien dobrze się sprzedać. Na skórze utrzymuje się około 10 godzin, co uważam za bardzo dobry wynik.
Choć Guerlain mnie nie powalił na kolana, to zapewnił mi ciekawą rozrywkę i zapach, który mam ochotę kupić. A wielka premiera to zawsze dużo emocji i ja się szczególnie nie złoszczę, traktuję to wszystko z przymrużonym okiem. Biznes to biznes. Mon Guerlain to bezpieczny słodziak, ale taki z klasą. Nie jest to tandetny ulep. Uroczo mnie utula i gra melodię, którą dobrze znam i lubię. Nie zamierzam więc narzekać! 😉
Któraś z Czytelniczek napisała do mnie około tydzień temu wiadomość, w której pytała, co myślę o tych perfumach. Powiedziałam jej, że Mon Guerlain nie pojawił się jeszcze w Polsce, więc nie miałam okazji się zapoznać. Asia była zdziwiona, że jako blogerka nie dostałam tych perfum od marki. Otóż nie należę do grona osób, które takie prezenty otrzymują. Mnie nie zależy na darmowych flakonach (choć też nie mam nic przeciwko, żeby nie było!), bo mogę sobie kupić je sama, jeśli uznam, że mam ochotę. A moja całkowicie niezależna opinia jest dla mnie najważniejsza i nie mogłabym w przypadku tych perfum milczeć na temat kontrowersji otaczających premierę. Sami rozumiecie! 🙂 Przepisywanie na blogu marketingowych pierdół po prostu nigdy nie będzie miało miejsca na Edpholiczce. 🙂
A co Wy uważacie o Mon Guerlain?
Tagi: Guerlain, Popkultura, Recenzje