Yves Saint Laurent – Mon Paris
YSL serwuje nam nowość, która jest tak słaba, że aż nos boli. Nie jestem w stanie jej obronić. Planowałam pomilczeć i nie pisać recenzji takiemu zapachowi, bo wydawało mi się, że na to nie zasługuje. Jednak ostatnio dostałam masę pytań o ten zapach (czyżby to zasługa Jessici Mercedes, która została twarzą zapachu w Polsce?) i obiecałam, że powiem, co myślę.
Sztuczne, płaskie owocowe nuty, które nie są niczym sprecyzowanym. To właśnie takie ogólne wrażenie o Mon Paris. A co dokładniej? Pierwsze kilka sekund może i kusi, bo pachnie trochę jakby dawnymi Escadami limitowanymi, a trochę wakacyjnymi wspomnieniami… Ale z czasem to nie są już owoce, a jakieś odległe wrażenia i zapach kurzu. Czuję zapach deski, która pomagała mi w nauce pływania. I o ile o desce pamiętam lata później, to ten zapach nie zapadnie mi w pamięć. Nie ma na to szans.
Mon Paris to twór pozujący na fruitchouly – czyli zapach owocowy z nutą paczuli. Tyle, że tutaj ta paczula nie podtrzymuje owoców, bo zwyczajnie jej tutaj nie ma. Mam wrażenie, że do produkcji tego zapachu użyto wszystkich najtańszych i najsłabszych składników. Nie będzie więc kolejnego hitu na miarę Jimmy Choo. Nie ma mowy. Wspomniany Jimmy poza tym, że był kombinacją gruszki z paczulą, był przede wszystkim dobrą i solidną kompozycją. Praktycznie każda inna premiera jest lepsza od Mon Paris. Nie wiem, jakim cudem na Fragrantice widnieją już 4 tego wariacje zapachu (a może 2 wariacje zapachu i 2 fikuśne edycje specjalne). Dla mnie już podstawowy zapach jest tak nieudany, że warto przemyśleć strategię i stworzyć coś godnego uwagi. YSL, czas na refleksje.
Tutaj nie ma owoców, a jakieś przykre słodziki. A zamiast paczuli jest zwietrzałe białe piżmo. Ja tego nie kupuję i Wam też odradzam.
Nie opiszę Wam tego zapachu, bo nie mam jak. Znika z mojej skóry po godzinie, nie zostawiając żadnych specjalnie dobrych wspomnień. Wyobraźcie sobie bezsmakowy sok z gruszki w sztucznym syropie z malin. A potem nałóżcie na to sepię i macie taki pozbawiony namiętności szarawy koktajl.
Żałuję tylko, że zapachowi dostała się taka twarz jak Jessica. Darzę ją wielką sympatią i uważam, że mogłaby spokojnie promować o wieeeeele lepsze pachnidła, niż ten zapaszek. Ale biznes to biznes. 😉 A! Słyszałam też, że niektórzy nazywają ten zapach nowoczesnym szyprem. Mogłabym się zaśmiać, ale postanawiam to przemilczeć i nie tracić energii.
A co Wy myślicie o nowym tworze YSL?
Tagi: Recenzje, YSL, Yves Saint Laurent