Atelier Cologne – Cafe Tuberosa
Uwielbiam kawę. Budzi mnie, poprawia mi humor, udoskonala każdy poranek, pomaga w pracy. Czy to jej właściwości, czy moje psychiczne nastawienie – dla mnie to nie jest istotne. Jeśli coś działa, to nie wnikam. Skoro więc tak lubię pić kawę, to dlaczego w perfumach jej nie lubię?
Być może nie trafiałam na dobre dla mnie egzemplarze. Kawowy L’Or Torrente był piękny, ale na mojej skórze pachniał jak zgniła róża zanurzona w fusach. Potem było jeszcze kilka innych – w tym kawowy Kilian – ale żadna z nich mnie nie ruszała. Muszę jeszcze wspomnieć o Black Opium. Wydaje mi się, że zapach znany jest ze swojej kawowej nuty, ale ta kawa jest taka raczej wyjątkowo słodka i bardziej deserowa niż… kawowa. 😉 Dla mnie się nie liczy! I pewnie myślicie, że zmierzam do tego, że w Cafe Tuberosa znalazłam kawę idealną (bo po co byłby mi ten przydługi i mało pasjonujący wstęp?). Błąd. Cafe Tuberosa kawą pachnie tylko przez pierwsze 30 minut. A potem to już inna historia. Ale do rzeczy!
Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do kawiarni. W kącie jest wolne miejsce, pędzicie do niego, by koniecznie je zająć. Wygodny skórzany fotel i stary stolik robią klimat, czujecie zapach kawy, który wypełnia całe pomieszczenie. We wnętrzu jest sporo brązu i czerwieni, i raczej mało światła. Wiecie, że zaraz wejdzie tam Ona.
Do końca nie wiadomo, kim Ona jest. Może jakąś gwiazdą filmową, albo szykowną projektantką mody, a może po prostu zaraz będzie odbierała dziecko z przedszkola w najbardziej szykowny sposób, jaki możemy sobie imaginować. Wchodzi zawsze w białej sukni (albo ołówkowej spódnicy – to jej ulubiony krój), dopasowanej białej marynarce i koniecznie na szpilkach. Jej fryzura jest zawsze perfekcyjna (dorównuje nienagannej Brie z Gotowych na wszystko!), biżuteria zawsze z umiarem i smakiem. Do tego dochodzi jej idealny uśmiech i kwiaty tuberozy, które zamawia w pobliskiej kwiaciarni. Wchodzi na chwilę, pije espresso i wychodzi.
I choć ta moja wizja może wydawać się nadmuchana, to ma ona jakiś sens, albo metaforyczną łączność z zapachem. 😉 Początkowo czuję w Cafe Tuberosa zapach kawiarni. Ciepłego miejsca, w którym ludzie miło spędzają czas, słuchając Billie Holiday, wspominając stare dobre czasy. Pachnie głównie kawą i łakociami – pączkami, dobrym ciastem, jest też wiśniowy likier. Po 30 minutach nie ma już woni kawy, a pozostaje słodycz, którą widziałabym w tych pączkach i małych kieliszkach. Co ciekawe – pachnie jak skrzyżowanie Si z Black Opium (w początkowej fazie). Mogę się Wam szczerze przyznać, że perfumy kupiłam dla tych 30 minut. Kawa, drewno, skóra, słodycz. Czuję tam dużo intensywnych woni, które dobrze mi się kojarzą. Po tych minutach Cafe Tuberosa nadal jest ładna i poprawna, ale nie fascynuje i wpada do worka z masą innych perfum.
Co ciekawe, zapach we włosach następnego dnia pachnie tak oldschoolowo i charakternie, że ujmuje mnie jeszcze bardziej niż podczas tych epickich 30 minut. Stara szafa, drewno, likier, czarna kawa i … Coś czego nie potrafię zdefiniować, ale pachnie jak perfumeryjna przeszłość w nowoczesnym wydaniu.
Zdecydowałam się na 100 ml, bo lubię aplikować Cafe kilka razy w ciągu dnia. Trwałość zapachu oceniam jako bardzo dobrą na możliwości Atelier Cologne – około 6 godzin. Dla mnie to świetny otulacz, raczej będę po niego sięgać jesienią i zimą. Serdecznie polecam testy.
A czy Wy polecacie jakieś perfumy z nutą kawy?
Tagi: Atelier Cologne, Nisza, Recenzje