Tiffany – Tiffany & Co.
Tiffany The Fragrance. Czy irys piżmem zaprawiony będzie dobrą receptą na perfumeryjny comeback marki?
Czym zajmuje się Tiffany chyba każdy wie, więc nie zamierzam wchodzić w szczegóły. 😉 Marka ma na koncie kilka kompozycji zapachowych. Pojawiły się w latach 80tych i 90tych, a ostatnia propozycja zapachowa przed przerwą ujrzała światło dzienne w 2013 roku. Nowe pachnidło Tiffany było (i dalej jest) reklamowane wszędzie, więc nie sposób go nie dostrzec. Zauważyłam niesamowite zachwyty nad flakonem tych perfum. Ładny, klasyczny i nie jest przekombinowany. Ale nie zachwyca, nie zadziwia. Też tak macie, że od marki sprzedającą biżuterię oczekujecie ładnych flakonów? Dlatego np. jak widzę, że Bvlgari wydaje nowość z serii Omnia to mam dość. Jedne z najbardziej szpetnych flakonów ever.
Ale do tematu!
Kiedy tylko słyszę, że jakaś nowość to subtelna kobiecość, zapach wyzwolonej kobiety uciekającej z korporacyjnej niewoli w stronę porzuconej szalupy, na której matka natura pozostawiła kamień sensu życia, to mam dość. I chociaż tutaj może nie dokładnie ten obraz próbuje nam się malować, to ja Wam powiem, że cokolwiek o nim wymyślą mnie nie obchodzi, bo perfumy się bronią.
Nie jest to woń odkrywcza i nie zachwyca mnie (dlatego na zdjęciach widzicie próbkę, a nie flakon 😉 ). Ale doceniam jej spokój i konsekwencję. Początkowo perfumy brzmią zbyt znajomo, jak ta piosenka, którą słyszałaś już 4 razy odkąd zaczęłaś pracę o 8, a jest dopiero 10. Tyle, że tutaj jest jakaś taka szlachetność i harmonia nut, że aż nie sposób się oprzeć.
Zapach otwiera się bardzo rześko. Czuję tutaj połączenie Chanel Chance Fraiche i No 5 L’Eau. Tiffany ma z jednej strony lekkość i beztroskość, ale zachowuje całkiem klasyczny charakter. Spokojnie można wybrać się z tymi perfumami na spotkanie z kumpelą, albo na rozmowę w sprawie pracy. Mamy do czynienia z perfumami uniwersalnymi i same możemy decydować, na jaką okazję nam pasują.
Pod cytrusowymi pocałunkami czuję różano – porzeczkowy akord, który do śmierci zanudził mnie w Si Passione (piękny flakon, zawartość szału nie robi). Tutaj pachnie on tak wyniośle i poważnie, może przez to, że na karku czuję już oddech irysa. Cytrusy z korzeniem irysa pachną tutaj tak swobodnie i naturalnie. Jestem zaskoczona!
Irys nadchodzi wyprzytulany piżmem. Białym piżmem. Nie ma dla mnie większej zmory niż białe piżmo w perfumach mainstreamowych. Tutaj nie ma czego się bać. Perfumy są bielutkie, świeżutkie, ale pachną raczej autentycznie i dobrze. Może nie drogo i nikt pewnie nie powie Wam, że pachniecie czymś wyjątkowym, ale są śliczne i tego im nie odmówię. Tiffany jest krystalicznie czysty i szlachetny, pięknie komplementuje naturalny zapach skóry.
Zapach utrzymuje się na mojej skórze przez 6 godzin. Jestem na tak. Nie kupię flakonu, ale chętnie polecę go kobietom, które szukają czegoś podobnego do Chance Fraiche czy No 5 L’Eau bez aldehydowej bryzy. 😉 W bazie perfum czuję suchą paczulę i zapach wyprasowanej koszuli. I to chyba jest mój ulubiony moment z tym zapachem! 🙂