Dior – JOY by Dior Intense
Moje spotkanie z klasycznym Joy było krótkie. Niewiele mówiące mi rozwodnione nuty kwiatowe nie były w stanie mnie zainteresować, a po kilkunastu minutach zapach rozmył się i przepadł. Uwielbiam markę Dior i zawsze trudno mi pogodzić się z tym, że któraś ich zapachowa premiera jest nieudana.
Inaczej jest z Joy by Dior Intense.
Daleko mu do mojego skojarzenia z czymkolwiek Intense, ale w świecie Joy chodzi o transparentność i lekkość. Joy Intense otwiera się zbitą, kremową nutą jaśminu z dodatkiem bergamotki. Właściwie już od pierwszych chwil jest to zapach absolutnie kwiatowy, z lekkim wodnym podbiciem. Przypomina świeży bukiet kwiatów z lekką goryczką i kwaskiem, bo bergamotka została tu wystawiona do pierwszego rzędu.
W sercu tego zapachu czuję puder. Powiedziałabym nawet, że czuję skondensowany puder jaśminowy. To taki zapach raczej kosmetyczny. Tak powinna pachnieć luksusowa pielęgnacja do ciała. Joy Intense jest jak dobrej jakości krem do pielęgnacji ciała. Wiem, że tego typu zapachy mają swoich zwolenników i to oni powinni być z niego zadowoleni.
W bazie Joy Intense pachnie piżmowo, z delikatnym jaśminem muskającym wanilię. Jest ciepła, słoneczna i bardzo przyjemna. Przyznam, że nie takiego finału spodziewałam się po wodnych niuansach i ostrej bergamotce w otwarciu.
Dior potrafi!
Moim zdaniem tym perfumom blisko do J’Adore Voile de Parfum i mają w sobie coś pokrewnego. Może to takie uczucie, które dają te perfumy. Możnaby w nich leżeć w jedwabnej piżamie i czytać poezję po jakimś relaksacyjnym rytuale. Oba te zapachy są spokojne, subtelne i kobiece. I podejrzewam, że tym wspólnym mianownikiem jest róża. Miękka, kremowa i cielesna.
Po Joy Intense możecie spodziewać się słabej projekcji, bo to raczej skin scent, ale zdecydowanie jest przyjemny i można w nim poczuć się „dopieszczonym”. Na mojej skórze utrzymuje się przez około 7 godzin. Całkiem mnie oczarował, a nie tego się spodziwałam.
