Estee Lauder – Infinite Sky
Coś innego
Podczas jednej z wizyt w perfumerii trafiłam na najnowszą kolekcję Estee Lauder. Przetestowałam wszystkie zapachy bardzo pobieżnie, ale już wtedy wyłoniłam 2 zapachy, do których zapragnęłam wrócić. Jednym z nich jest Infinite Sky.
Infinite Sky to perfumy, które dla Estee Lauder stworzył Dominique Ropion. Już jego nazwisko obiecuje wiele. Ale sam zapach jest naprawdę wyjątkowy i zasługuje na swoją szansę.
Marka nie chce zdradzić zbyt wiele na temat budowy kompozycji czy nut. Ogólnie cała ta kolekcja okraszona jest garstką informacji, infantylnymi nazwami i bujnymi opisami o poddawaniu się huraganowi emocji, który dopieści nasze zmysły. Dlatego zwykle nie czytam o zapachach, bo te opisy zniechęcają. Nie lubię, kiedy ktoś próbuje dyktować mi, jak mam się czuć. 😉
Pieprzna wanilia
Infinite Sky otwiera się pieprzem. Jest coś w tej nucie, co kusi. Mam wrażenie, że ten czarny pieprz wrzucony został do kociołka z olibanum i jest podrzewany. Być może przez przypadek wpadł tam jeszcze dzięgiel, bo aromat jest zielonkawy, lekko duszący. Skojarzenie z pustynią może być całkiem podstawne. Sky ma oblicze pikantne, zalotne. Mam wrażenie, że są w nim właśnie kadzidlane tony.
Po około 15 minutach zapach wpada w waniliowe objęcia. Jest to wanilia uniwersalna, nie mająca wiele wspólnego ze słodyczą. Jest chłodna, zdystansowana, piaskowa. Troszkę drapie i uwiera. Zapach spokojnie można dzielić z partnerem. Jestem przekonana, że ma takie same szanse spodobać się kobietom jak i mężczyznom. Perfumy płci nie mają, warto próbować różnych opcji.
To co najciekawsze kryje się w bazie. W dalszym ciągu na skórze unosi się dymna, pieprzna wanilia. Jednak jest w niej taki piękny, skórzany komponent. Kolejny wyrazisty dodatek sprawia, że to nie jest zwyczajna wanilia. Nie zrozumcie mnie źle – to nie jest tak, że Infinite Sky odkrywa nowe horyzonty i zmieni świat perfumeryjny. Absolutnie nie! Momentami może kojarzyć się z Cuir Amethyste od Armaniego, przez chwilę ma coś z Ambre Sultan. Nie pachnie jednak jak kopia czegoś konkretnego, a jego jakość przekonuje.
Czy warto?
Decyzję warto podjąć samemu. Na ten moment byłam tak oczarowana, że zdecydowałam się na flakon. Wiecie jednak, że często kupuję kompulsywnie (nad czym w tym roku planuję popracować, proszę mi kibicować!). Nie wiem jednak, czy po próbie czasu pozostanie on w mojej kolekcji.
Należy wiedzieć, że zapach ma projekcję średnią przez pierwsze 2 godziny, a potem jest on niemalże niewyczuwalny dla otoczenia. Jeśli chcecie kogoś tymi perfumami powalić z nóg, to będzie trzeba aplikować go ponownie po jakimś czasie. Stworzony został raczej do delektowania się nim na własną rękę, ewentualnie z kimś bliższym. Na mojej skórze perfumy te znikają już po 6 godzinach. Jak zawsze – są plusy i minusy.
Jeśli jednak zobaczycie te perfumy stacjonarnie, to może warto do nich podejść. Jestem ciekawa Waszych opinii.
A czy Wy testowaliście jakieś zapachy z kolekcji „Luxury” od Estee Lauder?
Tagi: Estee Lauder, Recenzje