Narciso Rodriguez – Musc Noir Rose
Kiedy ostatnio perfumy całkowicie ścięły Was z nóg? Czy pamiętacie ten krótki (ale jak bardzo satysfakcjonujący!) moment, kiedy zapach zupełnie Wam wcześniej nieznany stał się zupełnie niezbędny? Miłośnicy zapachów często się zakochują, odnajdują w perfumach coś fascynującego lub chwytającego za serce i sięgającego wgłąb duszy. To wszystko jest piękne. Czasem zdarza się jednak coś niewymownie intensywnego, czego nie sposób odeprzeć domowymi sposobami (racjonalizacja, zablokowanie karty kredytowej, życie w zaprzeczniu). Takie olfaktoryczne zauroczenie. Fatalne zauroczenie.
Na krawędzi czegoś doskonałego
Nie byłam szczególnie zakochana w Narciso Rodriguez Musc Noir. Śliczna śliwka na piżmie została przeze mnie uznana za ładną, dobrej jakości, ale niekoniecznie potrzebną w moim życiu. Zapach nie przytrzymał mojej uwagi skutecznie i po prostu przeskoczyłam na inny nowy kwiatek, który pojawił się w perfumerii. Oczywiście na ten moment zaczynam kwestionować ten wybór i wrócę to Musc Noir. Tak tylko by mieć pewność, że nie pozbawiam siebie jakiejś przygody. Coś jednak podpowiedziało mi, że debiutująca wersja Rose może być czymś niezwykłym. I nazwijmy to intuicją, bo „Rose” w nazwie zwykle mnie nie kusi.
Kilka próbek i odlewka wystarczyły, by przekonać mnie, że te perfumy muszą znaleźć się w mojej kolekcji. Co więcej – czułam, że to właśnie one będą moim wielkim powrotem do pisania na blogu. To TAK dobry zapach. Na Instagramie na bieżąco informuję Was o moich fascynacjach i rozczarowaniach. Podobnie było z Musc Noir Rose. Sygnalizowałam, że to właśnie jest pachnidło, dla którego warto porzucić swoje wszystkie preferencje i uprzedzenia i zwyczajnie dać mu szansę. Z otwartym sercem i wypoczętym nosem.
Po tym zatrważająco długim wstępie przejdę do zapachu. Co w nim takiego spektakularnego?
Stara dusza, młode serce
Pierwsze psiknięcie Musc Noir Rose wprawia mnie w podziw i nostalgiczny nastrój. Nie pachnie bowiem jak cokolwiek innego w sieciowej perfumerii. Nie pachnie nawet jak kreacja, która wyszła ze stajni w 2022 roku. Jest w niej (Musc Noir Rose w moim odczuciu to Ona) coś „wczorajszego”, w czym czuję tęsknotę do innych czasów, kiedy perfumy miały wiarygodną historię, jakiś konkretny cel i głębokie znaczenie dla twórców.
Nie oznacza to, że zapach jest staroświecki. Ta jego poetycka czułość i plastyczność pachnie nowocześnie w najlepszym słowa znaczeniu.
Pani pachnie jak nieprzyzwoite tuberozy
Musc Noir Rose to oczywiście piżmo. I jeśli ma się słabość do niezwykle cielesnego, bliskiego nagiej skóry piżma od Rodrigueza, to tutaj można już całkowicie skapitulować. W otwarciu czuję pieprzną, cytrusową poświatę, która wyciąga z cienia piękne nagie kwiecie, które w pośpiechu przykrywa się kremowym piżmem. Kwiatem tym nie jest jednak róża. Ja czuję tutaj tuberozę. Fascynujące jest to, jak wiele wcieleń tuberozy pojawia się na rynku perfumeryjnym, a jednak dalej mozna się czymś zachwycić. Zielona, pudrowa tuberoza, częściowo zasłaniająca się piżmem z klasycznego For Her kokietuje. Czuję bergamotkę, która przecina powietrze swoją bezpośredniością. Zapach jest energiczny, żywiołowy, intrygujący. Czuję, że Rose ma w sobie śliwkę ze swojej starszej siostry (Musc Noir), bo w otwarciu obecne są musujące owoce. Jest słodycz, jest również cierpkość. Do granicy możliwości fioletowa śliwka węgierka sama odkrywa swoją pestkę po delikatnym jej dotknięciu. Na niej różowy pieprz odciska komplementujący ją ślad.
Od razu moje myśli idą w kierunku buduaru, czystej wyperfumowanej skóry. I powiem szczerze, że poza tymi perfumami nie potrzeba dosłownie niczego. Mówiąc wprost – jeśli chcecie uwodzić perfumami, to ten adres proszę sobie zanotować, bo będziecie chcieli wracać. Naga skóra, kremowa w dotyku, która drży z podekscytowania zdecydowanie została wcześniej zroszona Musc Noir Rose.
Chcę tylko podkreślić, że w moim odczuciu ta zmysłowość jest wysmakowana i nie ma w niej krzty wulgarności. Nie zrzuca ubrań by przyciągnąć spojrzenia, nie wciąga brzucha, by sprawić wrażenie ideału. I bez tego można przez nią oszaleć.
Po mydło u cukiernika
W sercu tego pachnidła czuję wyłaniającą się słodycz. Zaczynam rozumieć, dlaczego tak wiele osób czuje w tym zapachu różę. Wanilia pojawia się subtelnie, powolutku prezentując swoje walory. Jest oczywiście słodka, tuberozie domalowuje rozmarzony uśmiech, jednak nie spodziewajcie się cukru w cukrze. Pamiętajcie, że w dalszym ciągu mamy przyjemność z zapachem od Narciso Rodrigueza. Wanilia ma nieco mydlany ton, który od razu przypomniał mi o mydełku, które znajoma przywiozła mi z Bułgarii. Jest ono różane, ale takie jakby nieco o wanilię się ocierające. Jakby tak płatki wetrzeć w kostkę cukru. Akord czystego piżma i pieprznej tuberozy na wanilii nie jest ani stricte mydlany, nie jest też cukierniczy. Umówmy się więc, że to trochę tak, jakby po mydło wybrać się do cukiernika.
Niepowtarzalne parametry
Na pewno dla wielu osób najważniejsze są parametry zapachu i o nie właśnie będzie dużo pytań. Powiem Wam, że to one właśnie sprawiły mi największy problem. Nie wiem, czy to wynika z moich osobistych uwarunkowań, czy może nie tylko ja tak mam, ale one noszą się zupełnie inaczej każdego dnia. Miałam przyjemność nosić je przez cały dzień jako skin scent, a także czuć je bardzo intensywnie, ale tylko przez 4 godziny. Zapach nie ewoluuje w szalony sposób, powiedziałabym nawet że jest prosty. Będzie wyczuwalny na wyciągnięcie ręki, chyba że ktoś poszaleje z aplikacją. Mam wrażenie, że te perfumy miały być „intymne”, przeznaczone dla osoby je noszącej i bliskiej osoby. Trwałość zapachu wygląda inaczej każdego dnia. Gdybym miała uśrednić wynik, to będzie to 6 godzin. Sami zadecydujcie, czy Was to satysfakcjonuje. Dla mnie liczy się głównie zapach i piękne doświadczenie, więc wzdycham sobie dalej. I myślę, czy nie zrobić zapasu. 😉 Boję się, że Rose podzieli losy mojej ukochanej For Her L’Absolu.
Co myślicie o Musc Noir Rose?
Jakie są Wasze ulubione perfumy Narciso Rodriguez?
Dajcie znać, czy chcecie poczytać o podstawowym Musc Noir.
Tagi: Narciso Rodriguez, Recenzje