Blog o perfumach. W oparach popkultury.

Ciąża i perfumy – po raz drugi. Moje doświadczenia

Perfumy_i_ciaza_edpholiczka

Będzie o zachciankach, zapachach powodujących nudności i ulubieńcach ciążowych. Na Wasze życzenie. 🙂

Przyznam szczerze, że tym razem ciąża mnie rozpieściła. I choć ogólnie przeszłam ją naprawdę zdrowo i zgodnie z życzeniami, to na myśli mam również moją relację z zapachami. Jeśli czytacie mnie od dawna, to pewnie pamiętacie moje perypetie kiedy spodziewałam się córki. Niewiele było pachnideł do których mogłam się zbliżyć, towarzyszyły mi nudności, nadwrażliwość na wszelkie zapachy. Nie było łatwo.

Byłam bardzo zdziwiona tym, jak niewiele zapachów przeszkadzało mi tym razem. O ciąży dowiedziałam się w sierpniu, więc na mojej półce było jeszcze trochę cytrusów, ale też kadzidła i kwiaty. Gdzieś tam zakiełkował mi pomysł, aby zaopatrzyć się w najnowsze (wtedy) Black Opium – Extreme. Tak zrobiłam, ale szybko zapach kawy stał się dla mnie wrogiem numer jeden. Nie byłam w stanie go znieść. Mogłam po prostu schować Black Opium do szafy i poczekać, ale postanowiłam najszybciej się go pozbyć. Nie piłam kawy, było mi źle na samą o niej myśl. Miałam również problemy z zapachem kuchni, lodówki i gotowania. Przez dobre 2 miesiące unikałam wchodzenia do kuchni.

Często mówi się o tym, że ciąża to czas nadziei i radości. Przyszłą mamę wypełniają hormony, które rozczulają ją do granic możliwości, a ona snuje plany o przyszłości swojego bobaska i kupuje ciuszki. Uśmiech z ust nie znika. Przyszłą mamę ogarniają też inne uczucia. W moim przypadku był to również strach i myśli krążyły w pierwszym trymestrze wokół pytań – czy moje dzieciątko będzie zdrowe? Czy ciąża się powiedzie? Dopiero na etapie 20 tygodnia uspokoiłam się i pozwoliłam samej sobie się cieszyć. Ciąża po stracie rządzi się swoimi prawami. Właśnie dlatego szukałam w perfumach komfortu. Jeśli któreś perfumy były dla mnie ciepłem, przytuleniem to były blisko mnie. Wśród nich był przede wszystkim przeuroczy waniliowiec z zawadiackim uśmiechem – DSQUARED2 Want. Nie mogłam oprzeć się objęciom tej wanilii, w której rozpuściła się imbirowa róża, w której heliotrop jest dla mnie taki łaskawy (zwykle ze sobą nie rozmawiamy). A drugim takim olfaktorycznym przytuleniem była dla mnie stara dobra Lolita Lempicka. Ach, herbatka z cytryną i miodem, kocyk i ten zapach. Nie potrzeba nic więcej, aby poczuć się bezpiecznie i miło – prawie jak u babci, która potrafiła przegonić wszystkie smutki.

Ulubieńcem ciąży zdecydowanie był Angel Eau de Parfum i ogólnie paczula. Namiętnie spryskiwałam się przeróżnymi wariacjami Angela, szczególnie wersją likierową i Angel Muse Eau de Parfum. Przypomniały mi się wszystkie moje ulubione paczule i trzymałam się ich mocno. Przyszło mi do głowy, by odświeżyć przyjaźnie z Chanel Coromandel czy Reminiscence Patchouli. Postanowiłam wstrzymać się, w lekkiej obawie, że po porodzie się rozmyślę. Miłość do paczuli dalej w rozkwicie, a ja nabyłam Coromandel Eau de Parfum i Parfum. Do kolekcji przyszedł też Angel edp z 2010 roku.

Oczekując na wiosnę zapragnęłam pachnieć lżej, kwiatowo. Oczarowała mnie niezwykle Chloe Naturelle i zrobiłam we flakonie niebywałe (jak na moje możliwości) spustoszenie. Dumna z siebie jestem. W nowej Chloe zamknięto coś intrygującego. Różę grano już wiele razy, ale tutaj ten cytrusowy ton i mimoza wyciągają z niej zupełnie inną personę. Czułam w niej życie, energię i radość. Podobne emocje znalazłam w Chloe Nomade eau de Toilette, która wyjątkowo odpowiadała mi w chłodniejsze dni lub kiedy miałam dużo myśli (niekoniecznie pozytywnych) i chciałam się zdystansować. Nigdy jej tego nie zapomnę. W tym czasie zarejestrowałam nieznany mi wcześniej problem z perfumami z rodzinki gourmand. Nie miałam zupełnie na nie chęci, były dla mnie nudne i za słodkie. Przez chwilę zaczęłam się o siebie martwić i zastanawiać się, co ja zrobię z tymi 100 flaszkami słodkich zapachów. Na szczęście przeczekałam ten epizod i miłość do słodyczy wróciła. Nie jest już jednak tak mocna, jak była kiedyś. Dojrzewam?

W kwietniu ciąża dobiegła końca, a ja dotrwałam w niej do 41 tygodnia. Miło będę wspominać ten czas, był dla mnie łaskawy (czego nie można już powiedzieć o porodzie). Na koniec dodam, że nie lubię tych wszystkich ludowych zabobonów dotyczących płci oczekiwanego dziecka. Zwykle są krzywdzące dla dziewczynek (zabierają matkom urodę, przy nich zawsze nudności i wszystkie nieszczęścia) i po prostu nie mają żadnego sensu. Od 13 tygodnia ciąży wiedziałam, że tym razem czekamy na syna i czułam, że w związku z tym usłyszę pewnie od pani sąsiadki, że ładnie wyglądam. 😉 Nie jestem w stanie słuchać tych ludowych mądrości bez przewracania oczami i zawsze się boję, że nie wrócą mi na swoje miejsce. Słyszałam jednak od kilku osób, że jak lubię pachnieć ciężkimi perfumami, to pewnie noszę w sobie chłopaka, który będzie miał dobry gust. I z tym zgodzić się muszę.

Rośnij zdrowo, Synu! 🙂

Tagi: ,

Podobne wpisy