Lush – Alina | recenzja perfum
Perfumy Alina marki Lush to coś, na co zupełnie nie byłam gotowa. Zobaczyłam flakon z naklejką 'limited edition’ i poczułam, że woła do mnie. Równie dobrze mogło być na nim napisane „przetestuj mnie”. Zapach z kategorii jajko niespodzianka, który na skórze układa się w bardzo ciekawy i nieprzewidywalny sposób.
Za tymi perfumami stoi Alina Gliwinska. Inspiracją dla niej są poprzedzające ją pokolenia kobiet. Pomyślała o inspirujących kobietach na przestrzeni ostatnich stu lat i stworzyła 3 kompozycje, które ostatecznie połączyła. To sprawiło, że perfumy Alina są zarówno vintage jak i nowoczesne, ale też nie do końca.
W otwarciu Alina prezentuje różowe chmury wirujące po błękitnym niebie. Musująca mieszanka różowego pieprzu z wanilią i cytrusami nasuwa skojarzenia o gumie balonowej. Guma oczywiście prezentuje się bardzo słodko, ale z minimalną dawką pieprzu. Trudno o bardziej pobudzający i dziewczęcy, wesoły początek.
Guma balonowa często w perfumach zahacza o tuberozę i jaśmin. Tutaj właśnie ten drugi pojawia się, w raczej nowoczesnym obliczu. Jaśmin umoczony jest w różowej farbie, posypany został cukrem i nie można odmówić mu uroku. To nie będzie słodki jaśmin przez długo. Pojawia się smużka chłodnego kadzidła i coś z zamierzchłej przeszłości. Trochę jak oldschoolowa puderniczka, trochę jak mydełko. Za tym efektem stoi bardzo dumny z siebie irys.
W bazie Alina staje się bardziej ziemista i drzewna – trochę bardziej poważna i głęboka. Aż ciężko uwierzyć, że jeszcze niedawno była zapachem, którym nie pogardziłaby Barbie. Uwielbiam takie niespodzianki.
Alina zaskakuje. Przechodzi wyraźnie przez trzy etapy – pierwszy jest młodzieńczy, słodki i musujący, drugi jest bardzo kobiecy, zmysłowy i kwiatowy. Ten trzeci jest najbardziej dojrzały, dystyngowany. Inspiracja twórczyni tego zapachu jest wręcz namacalna. Czuję połączenie trzech różnych opowieści. Wszystkie wyraźnie się od siebie różnią, ale równocześnie się przeplatają i współgrają.
Niesamowite, prawda?