Blog o perfumach. W oparach popkultury.

Diptyque – Les Essences de Diptyque | recenzja perfum

Les_Essences_de_Diptyque

Diptyque rozpieszcza nas najnowszą kolekcją pięciu zupełnie nowych kompozycji w unikatowych flakonach. W skład Les Essences de Diptyque wchodzą: Corail Oscuro, Bois Corsé, Lilyphéa, Lunamaris oraz Rose Roche. Czas poznać je bliżej!

Zacznę od tego, który poruszył mnie najbardziej, zanim jeszcze przystąpiłam do testów. Bois Corsé to mleczny sandałowiec, którego skomponowali Olivier Pescheux i Natalie Griacia-Cetto. Nuty kawy i wanilii wymieszane z mlecznym sandałowcem przejęły moje myśli jeszcze przed zapoznaniem się z kompozycją. Odbieram ten zapach jako mlecznego sandałowca, z waniliowym elementem, mającym w sobie coś z gourmand. Orzeźwiająca nuta kawy decyduje o tym, że te perfumy nie są nudne i przewidywalne. Właściwie to jest to zapach prosty, ale na pewno przytrzymujący uwagę. Pociąga, rozgrzewa, daje komfort. Ma w sobie coś z mojego ukochanego Gris Charnel, tyle że (na szczęście) w Bois Corsé nie ma chłodnego i posępnego kardamonu.

Corail Oscuro ma pachnieć jak rafa koralowa. Co za wyzwanie dla perfumiarza, by nadać woń czemuś, co w specyficzny (albo żaden!) sposób nie pachnie. Niestety Corail do moich ulubieńców nie należy. Jest w nim kwaśna, surowa zieleń. Moje skojarzenia są wśród wody, glonów i świeżych cytrusów. Może to być zapach dla miłośników wodnistej zieleni w perfumach, a może nawet coś dla fanów Kyoto od Diptyque. Mają wspólny mianownik.

Niezwykle zaciekawiła mnie róża tej kolekcji – Rose Roche. Opisywana jako róża mineralna, krystaliczna. Róża pustynna od Diptyue jest w otwarciu cytrusowa, kwaśna. Z czasem robi się mineralna – na pograniczu metaliczności. W bazie ta impresja pokazuje nam świeżą paczulę. W tych perfumach odczuwam nostalgię, coś bardzo prostego i beztroskiego, co jednak przynosi wiele radości. Rose Roche to radość dla nosa.

W pełen zachwyt wpadłam przez urok zapachu o wdzięcznej nazwie Lilyphéa. Ach, ta piękna zieleń, minimalna, niemal niewidzialna słodycz wanilii po prostu łapie za serce! LiLyphea to w moim nazewnictwie „wanifiołek” – czuję ozoniczną woń liści fiołka, wilgoć wody, w której są zanurzone. A jednak w tej bardzo zielonej, botanicznej fiołkowej scenerii pojawia się odrobinka wanilii… Magia!

Kompozycja, na której uroki pozostaję zupełnie obojętna to Lunamaris. Woń ma korespondować z masą perłową i pozostawioną na niej reliefami. Odnajduję w niej rożowy pieprz, deliaktne kadzidlane tony. Zapach jest zbyt blisko morskiej toni, a z nią nie jest mi blisko. Momentami uśmiecham się do siebie, bo odpowiada mi woń labdanum. Czuję ją blisko skóry, wiem, że mnie strzeże. A mój nos dalej rozgląda się za Bois Corsé. 😉

Kompozycje z kolekcji Les Essences de Diptyque zaskoczyły mnie. Nie do końca nazwałabym je perfumami. Nie mamy do czynienia z nabudowanymi, pełnymi kompozycjami. Dla mnie to raczej impresje, wariacje na temat. Jest to niezwykle fascynująca kolekcja, która wnosi dreszczyk emocji. Do swojej kolekcji chętnie dołączyłabym pełnowymiarowe flakony Bois Corse oraz Lilyphea. Urzekły mnie bardzo.

Który z nich zapowiada się według Ciebie najlepiej?

Zapachy Diptyque przetestujecie w butiku marki w Warszawie, przy ulicy Koszykowej 63.

[Prezent PR/materiały reklamowe.
Miniatury Diptyque dostałam w prezencie od marki bez zobowiązań. Moja opinia jest niezależna.]

Tagi: , ,

Podobne wpisy