Michael Kors – Wonderlust
Podczas wyzwania, w którym założyłam, że do końca roku będę nosiła perfumy z mojej kolekcji, miałam okazję zaprzyjaźnić się z wieloma zapachami. Niektóre z nich pokochałam na nowo, przy innych zaczęłam się zastanawiać, po je w ogóle trzymam (i w efekcie posłałam je w świat). W przypadku Korsa musiałam przemyśleć, co tak naprawdę o tym zapachu myślę, bo o ile już we wrześniu – kiedy trafił do mojej kolekcji – przypadł mi do gustu, to nie wiedziałam dokładnie, co myślę na jego temat.
Pamiętam taki piękny i ciepły wrześniowy dzień, kiedy wypachniona tymi perfumami (około 8 psiknięć – wiem szalone, nie wiem, co wtedy we mnie wstąpiło, bo to nie jest dla mnie typowe) czułam się jakbym wybierała się na jakieś egzotyczne wakacje, jakbym nie miała żadnych zmartwień… Banał, prawda? Aż sama się śmieję do siebie, kiedy to piszę. Ale coś ten Kors w sobie ma. Nie pachnie ambitnie czy zobowiązująco, ale wyjątkowo przyjemnie.
Dla mnie to przede wszystkim kwiatowa mozaika, z której Kors jest dość słynny, ale tutaj nie ma zbyt ambitnych kwiatów, ani też gumowego jaśminu, tylko bardzo delikatny heliotrop skąpany w migdałowym mleczku. Jest tutaj kremowość, subtelna świeżość. Tyle że ciężko mi go nazwać świeżym, a typowo kwiatowym zapachem również nie jest.
Nosząc te perfumy czuję jakbym miała do czynienia z ulepszoną wersją Bronze Goddess. Mniej tutaj olejku do opalania, a rzeczywiście więcej zapachu wakacji, luzu, spokoju. I to jest piękne, bo niewiele zapachów potrafi sprawić, że czuję się zrelaksowana. Nie byłabym jednak typowym control freakiem, gdybym w tym nie widziała problemu! O ile raz na jakiś czas warto psiknąć się perfumami, które przeniosą mnie na wakacje, o których obecnie mogę pomarzyć, to… Gdybym miała nosić je każdego dnia, to chyba bym oszalała. Nie lubię na dłuższą metę tego rozleniwiającego efektu, jaki zapewnia mi ten zapach. Pozostawię go więc tylko na szczególne okazje, kiedy rzeczywiście chcę odpocząć.
O samym zapachu naprawdę powiedzieć wiele nie można. Pachnie lekko, mlecznie, nieco słodkawo, kwiatowo, ale trochę jak jakiś koktajl. Pewnie nikogo nie powali i nie zmieni niczyjego życia, ale pewnie pozwoli zrelaksować się niejednej kobiecie.
Znacie Wonderlust? Ciekawa jestem Waszych opinii 🙂
Tagi: Michael Kors, Recenzje