Hermes – Un Jardin Sur Le Nil
Jean-Claude Ellena potrafi malować naturę zapachami jak mało kto. Ten człowiek to po prostu geniusz. Lubię nosić jego zapachy szczególnie wtedy, kiedy jestem wyciszona i w spokoju cieszę się swoim życiem. Nie mogę być wtedy wyprowadzona z równowagi, ani zajęta rozwiązywaniem problemów. Słynne ogródki Elleny są jak ścieżka dźwiękowa do szczęśliwego życia. A moim osobistym faworytem jest Un Jardin Sur Le Nil.
Zapach Un Jardin Le Nil jest zapachem orzeźwiającym, wilgotnym, ale bardzo subtelnym i ulotnym. Początkowo pachnie jak ogród po deszczu, dojrzewające w nieśmiało wyglądającym zza chmur słońcu pomidory i marchew, gdzieś za nimi słodycz z dozą egzotyki – radosne cytrusy i mango. Hermes budzi zmysły i dla mnie jest jedynym wybawicielem w upalne dni. Po chwili czuję w Sur Le Nil pewną wilgoć, zapach sitowia, najsubtelniejszego lotosu i piwonii zanurzonych w krystalicznie czystej wodzie.
W bazie tych perfum nie wyczuwam zbyt wiele. W oficjalnym spisie nut znajdziemy irysa, labdanum, cynamon, piżmo i kadzidło. Jeśli mam być całkowicie szczera – nie wyłapuję w kompozycji połowy z nich. Nie wiem, może to kwestia skóry lub mojego nosa. Migoczą mi przed oczami fioletowe irysy w cynamonowym pyłku, jednak nic innego już nie odnajduję, a sam Un Jardin Sur Le Nil nie trzyma się mojej skóry zbyt długo. Dobrze wyczuwam go przez maksymalnie 5 godzin. Jesienią czy zimą utrzymuje się dłużej, ale wtedy nie rozwija swoich skrzydeł i pachnie niespecjalnie. Na ten zapach należy mieć odpowiedni nastrój, dać mu korzystne warunki – wtedy może zachwycać.
Pomimo niezachwycającej trwałości mogłabym się z nim nie rozstawać. Gdyby ktoś wysłał mnie na bezludną wyspę z jednym flakonem – pewnie padłoby na wybór tych właśnie perfum. Pachną niezwykle świeżo, ale nigdy nie popadają w pospolity ton. Nie brakuje im lekkiej elegancji i pachną jak luksusowy wypoczynek.
Jestem osobą wyrazistą, pełną pasji i czującą zbyt wiele i nader intensywnie. Bardzo łatwo jest zaangażować mnie w dyskusję, bo na każdy temat mam swoje zdanie. Czasami jednak odzywa się we mnie spokój i mądrość i postanawiam milczeć w tajemniczym półuśmiechu – jak Mona Lisa. I wtedy właśnie lubię towarzystwo perfum Hermes. Nie wrzucają mi do głowy bodźców, wspomnień i nowych pomysłów. Pozwalają mi cieszyć się tym, co dzieje się w danej chwili, niczym innym. Dla mnie to sztuka. Zbyt często siedzę w przeszłości bądź przyszłości. Chyba muszę sobie sprawić arsenał flakonów Hermes, jako swoistą motywację. Każda wymówka jest dobra!
foto via youtube.com
* post sponsorowany