Tom Ford – Violet Blonde
I trafił się Ford z którym się nie rozumiem.
Violet Blonde nie był moim pewniakiem. Liście fiołka, zamsz i irysy – to niekoniecznie brzmi jak moja wymarzona bajka. Po przelotnych testach poczułam się zaintrygowana i próbka szybko wylądowała w moim czułym uścisku.
Co mnie spotkało?
Słodkie, zielone fiołki, trochę pudru i dość sporo umiarkowanie ciekawego zamszu (bez obrazy, ale o wiele ładniejszy jest w Rogue Rihanny). Tutejsze liście fiołka pchną bardzo słodko, raczej fiołkiem niż liściem, ale jest tutaj dość spora dawka zieleni, choć raczej za sprawą irysa. Zapach jest raczej drzewno-pudrowy, ale jak dla mnie tego pudru jest o wiele za mało. I szkoda, bo może wtedy ten zapach zachowałby się na mnie inaczej, może coś by go do mojej skóry przyczepiło…
Niestety, po dwóch godzinach przestaję go wyczuwać, moje otoczenie twierdzi, że czymś pachnę, ale nie potrafią powiedzieć czym i nikomu się to ładne nie wydaje. Nie żebym była jakąś szczególną fanką takich opinii, ale muszę się z nimi zgodzić.
I jak tu pisać recenzję, skoro tak mało mam o tym zapachu do powiedzenia?
Postaram się przyczepić do szczegółów. Początkowo wyczuwam przede wszystkim coś cierpkiego, słodkiego, są to pewnie mandarynki i garść różowego pieprzu. Pod tą radosną zasłoną kryją się właśnie fiołkowe nuty. W sercu zapachu czuć troszeńkę jaśminu i bardzo dużo zielonych, szlachetnych irysów. Jest może trochę pudru, ale to nie pudrowe chmury, o które piszę w liście do Św. Mikołaja. W bazie pachnidła (u mnie akcja tego zapachu rozgrywa się tak szybko, że bez problemu ją mogę uchwycić) oprócz zamszu wykrywam cedr i piżmo. Nie jestem w stanie doszukać się wszystkiego innego co wypisano choćby na Fragrantice – czyli benzoesu i wetywerii. A szkoda, szkoda.
Violet Blonde to zapach śliczny, ale jak dla mnie zbyt minimalistyczny i niedopracowany.
To taki Ford dla początkujących i tolerancyjnych. A i takie zapachy są potrzebne, prawda?
Polecam testy, mimo wszystko.
* post sponsorowany