Perfumy, na które radzę uważać.
Perfumy Alien potrafią być moim największym wrogiem, a czasami najlepszym przyjacielem. Jeśli jestem nieostrożna, to potrafią mnie znokautować.
Alien EDP i Alien Essence Absolue to dwie odmiany, które posiadam, i mówiąc szczerze – więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Nie szaleję za letnimi edycjami, a moja ukochana likierówka jest już nieosiągalna. Te dwie Obce mi wystarczają, a sięgam po nie raczej rzadko.
Kiedy trafię na dobrą pogodę – kiedy jest jasno (koniecznie, no musi być słońce), mam dobry nastrój i ostrożnie je zaaplikuję, to jest bajka. Lepiej być nie może. Alien współgra ze słońcem (ale nie z wysokimi temperaturami!), podbija go wiatr, deszcz, śnieg, wszystko. Jeśli jednak użyję tego zapachu w szary, ciemny dzień, to wiem, że będę niezadowolona.
A co z tym nastrojem? Sądzę, że ten zapach jest wymagający. Nie mogę go nosić będąc półprzytomną, zdołowaną czy sfrustrowaną. Będzie mnie irytował każdy powiew jaśminu w twarz, a sucha baza drzewna doprowadzi mnie do rozpaczy. Każdy element tej kompozycji będzie dla mnie koszmarem. Do spotkania z Obcą muszę być wypoczęta, zadowolona i w odpowiednim nastroju. Nie zawsze mam ochotę na tak przebojowe i ekstrawertyczne pachnidło. Ostatnio raczej lubię jak perfumy cicho pachną, albo razem ze mną milczą. Dziwne, prawda?
Tyle się u mnie dzieje życiowo i zawodowo, że nie mam odwagi brać na siebie kolejnego zadania w postaci starcia z tytanem olfaktorycznym. Potrzebuję spokoju. I kiedy już znalazłam okazję (występ mojej Siostry – premiera w teatrze) i bez namysłu dwukrotnie psiknęłam waniliowego Aliena na dekolt, od razu zamarłam. Ponad 2 godziny w samochodzie z tym zapachem. Odległe wspomnienia choroby lokomocyjnej z dzieciństwa powróciły. Powietrze zza okna dusi smrodem zanieczyszczeń, a w aucie wymiotogenny jaśmin z wanilią. Ja po prostu w samochodzie nie toleruję żadnych perfum. Od samego zapachu auta jest mi niedobrze.
I tak oto mój przyjaciel stał się wrogiem. Pomogło tylko śpiewanie Maroon 5 i piosenek świątecznych, żeby zająć umysł czymś innym. Wywinęłam szyję szalikiem, by zatrzymać opary w podróży do moich nozdrzy.
Na pewno muszę odpocząć od Aliena, jak to zawsze po przedawkowaniu. Bez obaw – przechodziłam to z tymi perfumami już 20 razy. Psikam się nimi przed wejściem do auta, busa, a potem konam. Czy kiedykolwiek przyjdę po rozum do głowy? Raczej nie, ale przynajmniej mam pretekst by rozpocząć z Wami rozmowę na ten temat.
Macie podobną relację z jakimś zapachem? Znacie jakieś perfumy, które raz pięknie komplementują, a następnym razem ich nie znosicie? 😉
Dajcie znać!
Tagi: Lifestyle, Przemyślenia, Thierry Mugler