Laura Biagiotti – Venezia 2011 Eau de Parfum
Trudno nosi się perfumy, które powróciły po uśmierceniu. I wielki problem mam z wskrzeszoną Venezią, którą uwielbiałam w dzieciństwie. Miałam kilka lat, kiedy zobaczyłam Venezię na półce mojej cioci. Pamiętam, że atomizer pachniał jak stara szafa i garsonki starszych pań (to moje ówczesne skojrzenia, pewnie teraz oceniłabym je nieco inaczej), ale na skórze pachniał ciepło, słodko i po prostu genialnie.
Mięsista śliwka, kremowy sandałowiec, oldschoolowa wanilia przytulona do benzoesu, goździki, brzoskwinie i cała masa dobroci. Bogactwo. Niesamowita projekcja i trwałość. Takie są moje zapachowe wspomnienia. Kiedy dowiedziałam się, że te perfumy nie są produkowane, to byłam po prostu smutna. W momencie kiedy dorwałam przywrócone do życia Eau de Parfum zaczęłam żałować, że perfumy dostały drugie życie.
Nie dorastają oryginałowi do pięt. Pomijam już kwestię koncentracji, trwałości. Nie ma to dla mnie większego znaczenia, bo perfumy sentymentalne lubię mieć dla okazjonalnego wspominania, wąchania z flakonu. W tym przypadku nie mogę wrócić do dawnych lat, bo w wersji 2011 czuję tylko lekki świst dawnej woni.Venezia po zmianie to suchy, zakurzony sandałowiec, kwaśny ylang bez życia i plastikowa śliwka bez duszy.
Może oceniłabym te perfumy zupełnie inaczej, gdybym nigdy nie miała do czynienia z pierwowzorem. Bo zapach ten nosi się całkiem przyjemnie, choć nie pachnie nowocześnie, szybko ulatnia się ze skóry i nie daje się szczególnie lubić. Mając w pamięci kremową mieszankę owoców, nut balsamicznych i drzewnych czuję wielki niedosyt.
I tak sobie myślę, że może lepiej by było, gdyby perfumy zostały w mojej pamięci bez tych słabych przypomnień.
A czy Wy znacie te perfumy? Co myślicie o przywracaniu zapachów wycofanych z produkcji?
Tagi: Laura Biagiotti, Recenzje