Blog o perfumach. W oparach popkultury.

Victor & Rolf – Flowerbomb

Przyszedł czas na bombę, na współczesnego klasyka.

Po premierze perfum Flowerbomb (w 2005 roku, dobrze pamiętam?) można je było znaleźć wszędzie. Wiele osób nimi pachniało, kobiety wzdychały, oszczędzały by kupić sobie te wyjątkowo kosztowne perfumy. Sukces był wielki i na jego fali wypłynęła masa podróbek. I ten zapach bardzo spowszedniał.

Mnie Flowerbomb spodobała się bardzo, a potem mi zbrzydła – pewnie przez jej popularność. A teraz do niej wracam i powiem szczerze, że jestem zachwycona. Na pewno nie jest to zapach, który wszedłby do czołówki moich ulubionych, ale to słodziak przez wielkie S. Taki, którego nie powstydziłabym się w kolekcji.

Flowerbomb to zapach orientalny, gourmand. Ma w sobie DNA słodziaków-klasyków, czyli Angela i Pink Sugar. O ile obydwa te zapachy dla mnie są absolutnie wspaniałe, to Flowerbomb jest również (lecz nie równie) przyzwoity. Na pewno z tej trójki to właśnie jego nosi się najłatwiej.

Flowerbomb to pozornie bomba kwiatowa. Jednak tutaj najważniejsze są trzy nuty: paczula, orchidea i herbata.

Otwarcie tych perfum pachnie jak schłodzona herbata, lekko zielona, trochę słodka. Po chwili z zapachem wiem, że to bargamotka i osmantus towarzyszą herbacie, lecz nie długo można się nimi nacieszyć w samotności. Zza tego w miarę uczesanego obrazka wpada na mnie kwiatowa szajka, której dowodzi orchidea. Za nią jaśmin, frezje i róże – jednak są zbyt nieśmiałe i przyćmione blaskiem herszta bandy, by jakkolwiek przemówić. A nasza orchidea wcale nie jest taka jednoznaczna. Pełno w niej słodkości – szalonej, cukrowej słodkości. Batoniki Mars, toffi (tutaj widać, jak Jimmy Choo zostało zbudowane na Flowerbomb) słodzone kakao i najlepsze pralinki wylatują w powietrze, aż się w głowie kręci! Wirują, słodzą, ale nie przyduszają, nie nokautują. Po chwili opadają na puchatą poduszkę z paczuli i nawzajem się komplementują. Paczula jest tutaj bardzo słodka, pozbawiona swojego oryginalnego charakteru – pewnie dlatego podoba się tak wielu osobom, nawet tym przeciwnym paczulowym pachnidłom.  W bazie tych perfum znajduje się również piękne, delikatne piżmo, które koi zmysły po kilkunastu godzinach z Flowerbomb.

Tak, Flowerbomb to pachnidło wybitnie trwałe. Na mojej skórze gości przez około 12,13 godzin. Sądzę, że warte jest swojej ceny. Flowerbomb to przede wszystkim słodycz, nie kwiaty. Nazwa jest chyba przekorna, bo tutaj wszystko, nawet paczula ubrana jest w różowy cukier. Wiele osób narzeka na rażącą moc tego zapachu. Mnie nie pokonał nawet w upalny dzień, więc oceniam jego siłę pozytywnie. I na pewno nie zgodzę się z tym, że Jimmy Choo jest lepszy. Przy Flowerbomb Jimmy wypada słabo i blado. Brakuje mu cukierniczej dramaturgii.

W mojej kolekcji mam perfumy Aquolina Pink Sugar Sparks, które są niemalże kopią Flowerbomb. Różni je nuta kawy w Aquolinie i powiem szczerze, że ciężko mi je porównać. Im więcej zapachów w kolekcji, tym lepiej. Flowerbomb ląduje w mojej wishliście, po 10 latach zastanawiania się. 😉

* post sponsorowany

Tagi: ,

Podobne wpisy