Tom Ford – Black Orchid
Każdy perfumoholik żyje dla olfaktorycznych emocji. Kiedy szczęśliwiec z przeczulonym nosem trafi na coś niezwykłego, zdolny jest podskoczyć z zachwytu. Coś o tym wiem, bo właśnie powróciłam z podskoku, który porwał mnie w lot nad fabryką czekolady Willego Wonky… Zamiast ekscentrycznego świra spotkałam Carę Delevingne na wysokich obcasach w MAŁEJ czarnej, stos czarnej gorzkiej czekolady i paczulę.
Uwielbiam czekoladę w perfumach. Odpowiada mi taka słodziutka – mleczna – jak w większości czekoladowych pachnideł. Niekoniecznie przekonuje mnie czekolada Il Profvmo – coś mi w niej brzydko pachnie (choć powiem szczerze, że jeszcze czekam aż najdzie mnie na nią chęć i wtedy pojawią się odpowiednie fajerwerki). Najbliższa ideału jest La Perla Dark Extacy… Zagrożeniem dla niej może być tylko Black Orchid, choć jeszcze tego wewnętrznie nie rozstrzygnęłam (te zapachy są z zupełnie innych bajek).
Przechodząc do Black Orchid… Ma wszystko, co czyni go zapachem idealnym. Już od samego początku przedstawia coś niesamowitego. Pełne przepychu trufle leżą w towarzystwie owoców i kwiatów. Uderzają mnie puszyste, wyrafinowane gardenie (kochają mnie w tym roku, kochają), ylang-ylang patrzy na mnie z buńczucznym grymasem, czarne porzeczki pękają od nadmiaru soku, tryskają, plamiąc na purpurowo jaśmin, który wydaje się być bardzo zadowolony – nie próbuje nawet pokazać pazurków… Co zadziwiające – wszystkie nuty atakują mnie, ale nie przeszkadza mi ten rodzaj agresji. Ford reżyseruje swoich wojowników bardzo precyzyjnie. Nic mnie tutaj nie męczy, nawet w zwiększonych dawkach.
Pojawia się zapach suszonych owoców w asyście przypraw, które depczą energicznie po lotosie (dla takich chwil się żyje!). Na scenie dzieje się wiele, ale to już końcówka popisów Forda. Nadchodzi czas na prawdziwą gwiazdę. Czekolada ma oblicze wyjątkowo ciemne – jest pełna goryczki i brudnych myśli. Leży w napuszonej, brudnawej paczuli, nad nią unosi się zapach kadzidła… I to właśnie te nuty są tutaj dominujące, choć wyczuwalna jest również wetyweria i ambra. I tak sobie w towarzystwie tej tajemniczej, rozpustnej, zepsutej czekolady przebywam przez kilka godzin, myśląc – Michael Jackson wiedział, co dobre. Kiedyś już pisałam o ulubionych perfumach Michaela, dla osób niewtajemniczonych – podobno Black Orchid były jednymi z nich. Absolutnie mnie to nie dziwi.
Black Orchid to perfumy pełne tajemnicy, magii, zmysłowości, niecodziennych rozwiązań i przedziwnych połączeń. Koniecznie je przetestujcie, nie można ich przegapić!
Trwałość tych perfum – około 11 godzin.
foto 1 via twitter.com; foto 2 via mjtruthnow1.wordpress.com
* post sponsorowany