Blog o perfumach. W oparach popkultury.

Victor & Rolf – Flowerbomb La Vie en Rose 2014

victor-rolf-flowerbomb-lavieenrose

Perfumy Victor&Rolf Flowerbomb La Vie en Rose 2014 możesz kupić w Perfumeria.pl

Pisałam już o tym, że Flowerbomb to wspaniały zapach, prawda? Kilka lat zajęło mi polubienie (a w końcu pokochanie) tego pachnidła. Przez jego popularność czułam się zniechęcona, a po latach zrozumiałam, że dużo traciłam. Podeszłam więc do różowego wariantu z entuzjazmem, by sprawdzić, czy nie będę żałować kiedyś nieobecności na kolejnej świetnej imprezie.

Gdybym miała opisać tę imprezę… Widzę dwa scenariusze. To spotkanie dwunastolatek, które popijają słodziutkie herbaty i zajadają się dobrymi ciastkami szczebiocząc na temat uroczych chłopców, albo zapach młodych mamusiek, które spotykają się na placu zabaw przy piaskownicy i niespodziewanie nawiązuje się między nimi przyjaźń. W każdym z wariantów czuję lekkość, świeżość, radość, ciepło i dobre emocje. I w sumie obie imprezy brzmią całkiem ciekawie, choć na tą pierwszą nikt mnie nie zaprosi (bo dla dwunastolatek jestem już starszą panią), a ta druga na razie nie była mi pisana (ale zaprzyjaźniłam się z przecudowną panią, która jest babcią ulubionej koleżanki mojej córy, więc jestem blisko). Przechodząc do różanej Flowerbomb.

Ona nie ma zbyt wiele wspólnego z oryginałem. Przede wszystkim – czuć tutaj flower, jest sugar, jest rose. Zdecydowanie nic tutaj nie wskazuje na obecność bomb. Flowerbomb La Vie En Rose to prześlicznie upleciony wianuszek z drobniutkich herbacianych różyczek posypanych cukrem pudrem. To chyba taka odmiana Flowerbomb, którą można odważnie aplikować w cieplejsze dni, bez ściągania na siebie nieprzychylnych spojrzeń.

Zapach otwiera się cytrusami, czuję tutaj sok z pomarańczy, gorycz grejpfruta, różowe powietrze różowy pieprz i schłodzoną, bardzo orzeźwiającą zieloną herbatę… I rzeczywiście jest bardzo radośnie, nosząc te perfumy wydaje mi się, że słońce się do mnie uśmiecha, w kieszeni znajduję różowe cukierki, a najbardziej gburowaty sąsiad mówi mi dzień dobry. On coś w sobie ma! Zapach, nie sąsiad.

I tak sobie z nim kroczę i czuję te delikatne różyczki, rześkie nuty i odrobinkę jaśminu. Jest ciągle odpowiednia dawka cukru, która jakimś cudem topi się w lodowatej herbacie i ciągnie mnie za nos. Różowe balony, fioletowe motylki i tęcza. Czuję się jak w teledysku Mariah Carey. Na szczęście – bardzo mi to odpowiada.

mariah-carey-rainbow

Ten cukier się nieco uspokaja, osiada na pudrowatej flowerbombowej paczuli i lekko tuli się do skóry, spokojnie wygasając. Po 8 godzinach na skórze czuję tylko lekką chmurkę słodkiego kaszmeranu, a po 9 zapach znika. Coś w tym zapachu jest i powiem szczerze, że z chęcią dołączyłabym go do kolekcji. To taki bardzo różowy, radosny, słodki, ale też świeży zapach, który przydaje się jako poprawiacz humoru. Czuję go na swojej skórze i mam ochotę poskakać na skakance, kupić sobie jakiś gadżet z Hello Kitty i zastanawiać się, jak to będzie, jak będę już duża.

Życie na różowo chyba tak właśnie musi pachnieć. Brawo za świetnie dobraną nazwę perfum!

PS: To już chyba piąta odmiana La Vie en Rose – stąd podany w nazwie rok wprowadzenia na rynek. Nie znam poprzednich, więc nie podpowiem Wam, czy znacznie się różnią. Podejrzewam jednak, że są całkiem podobne.

 * post sponsorowany

Tagi: ,

Podobne wpisy