Po bardzo dobrym Heat, po całkiem ok Heat Rush, Beyonce wypuściła na rynek drugiego flankera z serii Heat – Midnight Heat. Nakład promocyjny tych perfum nie był chyba zbyt wielki. Reklamy telewizyjnej z Bee nie ma co szukać, zdjęć promocyjnych oprócz tego jednego nie ma. Może zamiast otoczki zainwestowali w jakość zapachu? 😉
Do pewnego stopnia tak.
Już same nuty są bardzo zachęcające:
Nuty głowy: śliwka, karambola, pitahaya
Nuty serca: orchidea, piwonia, tulipan, kwitnący nocą pałczak
Nuty bazy: drzewo sandałowe, paczula, ambra
Midnight Heat otwiera się szaloną, zadymioną śliwką. Ta śliwka z jednej strony jest taka świeża, soczysta, lekko kwaśna, a z drugiej strony przysuszona, gorzka. Dwie odsłony śliwki łączą się ze świeżością pitahayi. Orzeźwiają i zachwycają.
Owszem, ta pierwsza nuta przypomina w pewnym momencie coś bardzo sztucznego, według mnie sok z czarnych winogron, który soku nie widział. Wrażenie jest krótkie, i nie ma co się do niego przywiązywać.
Serce zapachu to rzeczywiście kwiaty. Orchidea – podobno ulubiony kwiat Beyonce, dlatego pojawia się we wszystkich jej perfumach, i piwonia. Dwa najbardziej wyczuwalne kwiaty. Oczywiście piwonia ma niepowtarzalny charakter, i czuć go również w Midnight Heat. Ale mimo tego, iż kwiaty są w nim wyczuwalne, to nie nazwałabym tych perfum kwiatowymi na pewno. Kwiaty bardzo szybko odchodzą w zapomnienie (po około pół godziny).
Największym zaskoczeniem było dla mnie to, że Midnight Heat przeszedł do bazy już po trzech godzinach. Baza jest wspaniała. Lekka paczula, drzewo sandałowe, delikatna ambra. I echo owocowego koktajlu. Po czterech godzinach Midnight Heat bezpowrotnie znika…
Midnight Heat miał szansę przebić Heat. Niestety, jego trwałość jest beznadziejna. Jeśli jednak bardzo Ci się podoba i musisz go mieć, to zawsze noś go przy sobie 😉
Tagi: Beyonce, Recenzje, Strefa Gwiazd