Dior – Poison
Poison to perfumy genialne. Potrafią na nowo zachwycić mnie za każdym razem, gdy mam okazję z nimi przebywać. Podoba mi się to, że pomimo głębokiej, słodkiej nuty owocowej i obraźliwie głośnej tuberozy, ten zapach zachowuje suchy, matowy charakter. Pozwolę sobie na pewne porównanie… Nosząc Poison czuję się jak starszawa matrona, która patrzy z góry na młode dziewczyny. Ocenia ich moralność niemal zawsze negatywnie, rzucając im przesiąknięte pogardą spojrzenia. Szkoda tylko, że ona sama zdaje się nie pamiętać swojej grzesznej młodości…
Poison w fazie początkowej to wielkie, dojrzałe śliwki i jagody. Słodziutkie, odurzające niczym dobre, stare wino. Pozostawiają ślady na wargach, dłoniach, a ich soki ściekają z brody, plamiąc sukienkę… Nie sposób ukryć tego, że buszowało się w Diorowych owocach. W tle owocowej ekstazy kryje się drewno różane, które w połączeniu z anyżem pachnie jak toaletka kobiety z odległych czasów. Jeśli lubicie taki retro klimat – Trucizna jest dla Was stworzona.
Serce Poison jest wielkie i pełne samych dobroci. Jest bogate niczym skrzynia ze skarbami, które wyobrażaliśmy sobie w dzieciństwie (o ile ktoś bawił się w piratów lub Titanica). W środku znajdziemy dziką, nieposkromioną tuberozę, całkowicie owianą wonią kadzidła. Ona jest jak w transie – nie sposób się wyzwolić od tak upojnego aromatu. Czuję też słodką, ale zachowawczą nutę jaśminu, który kąpie się w miodzie, a potem wybiera się na spacer. Podczas swojej przechadzki po mojej skórze, przylepia się do niego goździk, kwiat pomarańczy i bezbronna różyczka. Wszystkie te kwiaty oblepione są miodem, stają się tak ciężkie, że muszą znaleźć wsparcie. Ich wybór jest idealny i pada na cynamon i opoponaks. Poison to pachnidło dymne, dumne i przede wszystkim szlachetne.
Poison to typowa bestia, która na skórze utrzymuje się godzinami. Po około 9 godzinach od aplikacji wyczuwam, że kwiatowa słodycz lekko blaknie, a na jej miejsce przychodzi jeszcze bardziej stonowana klasyka. Pierwsza pojawia się wetyweria, całkiem ona zachowawcza i potulna. Nie próbuje zbytnio mieszać, ponieważ nie ona jedna chce popisać się zanim kurtyna opadnie.
Wanilia pojawia się niespodziewanie i pod welonem pudrowego, pstrokatego heliotropu, w pantofelkach z drewna sandałowego. Żadna z niej operowa diwa, ale potrafi przyciągnąć uwagę, potrafi. Wraz z krótkimi powrotami tuberozowego kadzidła, na wierzchu pojawia się cudowna, ciepła ambra, cedr i piżmo. Ten ostatni występujący jest całkiem niedzisiejszy. To takie piżmo zmysłowe, zwierzęce i erotyczne. Wszystkie te nuty idealnie łączą się, harmonijnie współgrają. Po 12 godzinach na mojej skórze pozostaje jeszcze lekka mgiełka, wspomnienie całego pachnidła zamknięte w jednym krótkim oddechu Trucizny. To pachnidło jest spektakularnie piękne.
Poison to perfumy, które musicie koniecznie poznać. Oczywiście – nie są dla każdego, ale uważam że to jeden z tych klasyków, których nie można przegapić. Takiego Diora kocham najbardziej i to chyba właśnie linia Poison wygrywa dla mnie z wszystkimi innymi (jestem wielką miłośniczką Hypnotic Poison i jej sióstr). Całkowicie nie rozumiem, dlaczego jeszcze nie mam Poison w kolekcji. Czas to zmienić! Z chęcią wcielę się w postać matrony, o której wspomniałam na początku.
Źródła zdjęć: Foto 1 via odlewkiperfum.pl; foto 2 via parfumdepub.com
* post sponsorowany