Tom Ford – Black Orchid Eau de Toilette
Wiadomość o pojawieniu się EDT Black Orchid przyjęłam z wielkim entuzjazmem. Zastanawiałam się wcześniej nad zakupem Eau de Parfum, bo to wyjątkowy zapach i nie pogardzę nigdy perfumami, które cenił Michael Jackson (o jego ulubionych zapachach pisałam TUTAJ). Coś jednak w tej EDP mnie przerastało i z czasem przerzuciłam się na Velvet Orchid. A potem na „męskie” Noir Extreme. Ale w efekcie moim ulubionym Tomkiem będzie właśnie Black Orchid EDT. Bo nosi mi się ją łatwo i bez wysiłku.
Noszenie niektórych perfumeryjnych gwiazd bywa obciążające i czasami przypomina to występ. Nosząc ciężkie i ostentacyjne zapachy czuję się jak na scenie (nie mam nic przeciwko!) i to bywa fajnym wyzwaniem, ale po czasie jestem tym znudzona. Kurtyna w dół i uciekam do innej bajki. Zazwyczaj dopasowuję perfumy do mojego nastroju. Nie jestem wielką zwolenniczką podejścia „perfumy zmieniają moją osobowość”, bo raz – to niedorzeczne, a dwa – jeśli nie dobiorę odpowiednio zapachu do obecnego stanu umysłu, to potrafię być na to wściekła aż do wieczora. Tak już mam. Nie porywam się z motyką na słońce i nie próbuję perfumami się odmładzać, dokształcać, rozśmieszać czy wzruszać. Takie zabiegi to może stosuję raz, czy dwa w miesiącu.
Black Orchid EDT już od początku przypomina o swojej starszej siostrze, ale zmierza w nieco inną stronę. Nie zależy jej na tym, żeby było głośno i by wszyscy się na nią patrzyli z zazdrością. Zawiesista chmura truflowa wisi nad dorodnymi, soczystymi czarnymi porzeczkami, które chyba zaraz pękną od nadmiaru soku. W tle czai się bergamotka i ylang. Zapach jest ciężki i „ziemisty”. Momentami pachnie jak słodka gleba, jeśli w ogóle przyjmiemy, że coś takiego może istnieć. 😉 Paczula połączona ze słodkościami potrafi płatać figle.
Pomimo tego, że EDT idzie subtelniejszą i samotną drogą, to dalej zachwyca swoją odwagą. Bo to nie jest zapach dla każdego. Nie wybierze go ktoś, kto chce pachnieć (stereotypowo) ładnie. Nie sięgniemy po niego, by wszystkim się przypodobać. Ale właśnie w tych dziwnych wyborach Toma Forda są niesamowite emocje i tajemnica. Bo mnie zawsze te jego kreacje po prostu intrygują. Nigdy nie są przyjemne ani łatwe. Tak też jest tutaj.
Drzewno – ziemiste nuty otulają moją skórę, a na przód wychodzą słodsze aromaty. Bardzo wyraźnie czuję suszone owoce i tuberozę w lekkim dymie. Kadzidło pilnuje mroku w zapachu i ani na chwilę nie pozwala mu na przesłodzone pospolite tony. Po około dwóch godzinach Black Orchid nieco spuszcza z tonu i robi się bardziej miękka i przytulna.
Ale nie myślcie, że robi się zbyt przytulnie! Co chwilę zadziwia mnie Czarna Orchidea bogactwem nut zapachowych. Gdzieś tam wiruje sandałowiec – taki kremowy i wymuskany, jest też suchutka wetyweria, a kwiaty wcale nie znikają i w bazie wyczuwam tuberozę całkiem bez wysiłku.
Koniecznie poznajcie się z tym zapachem. To zapach dla wymagających, którzy chcą pachnieć specyficznie, ale bez przesadnych dziwnych zabiegów. W tych perfumach nie czuję się przebrana. Z nimi jest mi po prostu dobrze i mogę sobie przy nich być pewna siebie i silna, albo rozważna i romantyczna. To wszystko kwestia mojego wyboru.
Gorąco polecam testy!