Jeśli Shalimara nazwiemy babcią, to L’Ambre des Merveilles jest jej wnuczką.
L’Ambre des Merveilles nie jest podobny do poprzednich zapachów z kolekcji des Merveilles. Wąchając je czuję, że jest to Hermes, ale wiele mu brakuje do Eau des.., a także wersji Elixir. Ale to nie jest wadą, ponieważ L’Ambre to zupełnie inna bajka. O wiele bardziej kojarzy mi się ten zapach z Shalimarem, ponieważ ma unowocześnioną, ale wciąż klasyczną nutę wytwornych cytrusów. Pachnie bardzo elegancko, ale najpiękniej ułoży się na młodej, wyrafinowanej damie.
Otwarcie L’Ambre to ciepła, słoneczna cytrusowa ambra. Migocze, błyszczy się. Myślami przenoszę się na rozgrzaną plażę, gdzie gwiazda starego kina pozuje do sesji zdjęciowej. Pachnie pudrowymi cytrusami, ciepłą słodką ambrą. Być może ta aktorka pachnie właśnie Shalimarem, a L’Ambre to aura, jaka ją otacza – razem z zapachem słońca i plaży. Hermes rozgrzewa się na skórze, ale w dalszym ciągu pachnie bardzo zobowiązująco. To wszystko za sprawą szlachetnego labdanum. Po 3 godzinach, niewiadomo skąd, pojawia się wanilia. Pachnie świeżym ciastem, łakociami, olejkiem waniliowym. Słodycz pojawia się w asyście paczuli, jednak nie ma co liczyć na popis z jej strony. Jest stonowana, a jeśli ambra tutaj krzyczy, to paczule jedynie szepcze. L’Ambre otula, jak piękny szal, ale w tym przypadku, pochodzi z szafy w stylu retro. Potem właściwie nie zauważam już żadnych zmian. Przez 8 godzin zapach pachnie bardzo podobnie, nie zaskakuje. Jednak spełnia swoje zadanie, jako skinscent, na ciepłe dni, podczas których musimy wyglądać oficjalnie.
Nuty zapachowe: ambra, labdanum, wanilia i paczula
foto1 via www.perfumeriastyl.pl
foto2&3 via xtina.pl