Koncert Mariah Carey w Krakowie. Moja relacja.
Jestem prawdziwym Lambem. Kim jest Lamb? Prawdziwym, hardkorowym fanem Mariah Carey. Tym na co każda Owieczka czeka jest zobaczenie Mariah. I mnie się to udało. 11 kwietnia w Krakowie odbył się koncert. Oczywiście na nim byłam, na Instagramie mogliście podejrzeć, co się ze mną działo. Tylko, że to nie wszystko – jak to ze mną bywa – wydarzyło się w ciągu tego dnia kilka ciekawych rzeczy i nie zabrakło wątków zapachowych. Kto jest gotowy?
Trucizna.
11 kwietnia w południe zorientowałam się, że fani Mariah, z którymi mam kontakt zlokalizowali hotel, w którym przebywa MC. Umówiłam się z mężem i kuzynką, z którą miałam na koncert jechać, że wyjdę o 17. Nie mogłam wytrzymać, skupić się na niczym innym. Mariah jest w Hotelu Starym, więc to jest miejsce, w którym i ja powinnam być. Mąż dał zielone światło i zaczęłam się szykować. Najważniejsza kwestia – jak pachnieć w tak ważnym dniu? Mariah perfum nie lubi, a jej zapachy są raczej lekkie – nie, ja tak pachnieć nie mogę. To wielki dzień, musi być coś WOW. Sięgnęłam po flakonik starszej wersji Hypnotic Poison i bez namysłu psiknęłam 2 razy. Byłam gotowa by wyjść.
Mariah w torebce!
W tramwaju myślałam, że zwariuję, bo podejrzewaliśmy, że Mariah wyjdzie wcześniej na jakąś próbę. Śpieszyłam się jak szalona. Udało się, dotarłam! Podeszłam na miejsce i rozmawiałam z fanami, którzy tam się zgromadzili. Zabłysnęliśmy nawet w miejscu, którym raczej pochwalić się nie można 😉 KLIK. Wśród fanów był Daniel – mój muzyczny Brat, a także Ania -fanka Mariah którą znałam z sieci. To ona jest autorką zdjęć Mariah, które zamieściłam w tym wpisie. I tak sobie rozmawiamy, rozmawiamy, aż nagle zwraca się do mnie pewien chłopak i mówi, że skądś mnie zna. Wcięło mnie. Przecież mam genialną pamięć fotograficzną, dlaczego Go nie kojarzę?!
I on wtedy przypomniał mi scenkę, jak w 2009 roku, w dniu premiery płyty Memoirs of an Imperfect Angel denerwowałam się w Saturnie, że sprowadzono płyty tylko w wersji z napisem „POLSKA EDYCJA”. Ja oczywiście chciałam jedyną, prawdziwą wersję, jaką kupuje każdy fan, a nie jakiś krążek bez książeczki. Rozmawiałam z tym chłopakiem przez 5 minut – o tej płycie, o Mariah. I potem każdy poszedł w swoją stronę. 7 lat później rozpoznał mnie. Wierzycie w to? Pamiętał jeszcze jeden ciekawy szczegół naszego spotkania: pamiętam, że miałaś przy sobie w torebce perfumy Mariah, pokazywałaś mi je!
Tak też było! Tego samego dnia wcześniej odwiedziłam koleżankę, która przywiozła mi ze Stanów flakonik Ultra Pink.
I w ten sposób po raz drugi poznałam Kamila.
Euforia.
Tak sobie staliśmy i czekaliśmy. Załoga Mariah wędrowała sobie w tą i w tamtą mówiąc nam, żebyśmy sobie poszli, bo nie wyjdzie przed 19, że nawet się nie ubrała… Ale nic nas nie potrafiło odciągnąć z tamtego miejsca. Rozmawialiśmy i rozmawialiśmy, coraz większe nerwy pojawiały się u desperatów, którzy po prostu przyszli wziąć autograf od ładnej Pani i pewnie potem go sprzedać. Podczas rozmowy z wcześniej wspomnianą Anią, zapytałam ją czy pachnie Euphorią i okazało się, że miałam rację! 🙂 Przez chwilę myślałam, że to może raczej Reveal (w bazie te zapachy mają coś wspólnego), ale postawiłam na killera i trafiłam. yay!
Truskawki!
Zbliżała się godzina 20, koncert coraz bliżej, a Mariah dalej w proszku. W końcu wyszedł do nas ochroniarz i powiedział, że zaraz wyjdzie z dziećmi Mariah (dla niewtajemniczonych – Mariah ma bliźnięta – dziewczynkę i chłopca) i nie życzy sobie żebyśmy robili zdjęcia. I dzieci wyszły, a za nimi ciągnął się przepiękny zapach truskawek! Nie dało się tego nie poczuć, wszyscy byli zachwyceni. Kilkanaście sekund po tym, jak dzieci siedziały już w samochodzie, ten zapach dalej się unosił. Te truskawki pachniały cukierkowo i syntetycznie, obstawiam, że to jakiś spray do włosów. Sama coś takiego z dzieciństwa kojarzę.
Jakiś czas później wyszła do nas Mariah. Znokautowała mnie jej uroda, to z jakim uśmiechem nas przywitała. Kilku osobom udało się dostać autograf, w tym i mnie. Właściwie to on jest mój i mojej kuzynki. Każda z nas miała książeczkę z płyty – na tej którą trzymała Marysia udało się dostać autograf, coś na kształt V, a na drugim dwie kropki – ten booklet wypadł mi z ręki Mariah nie zdążyła napisać nic poza kropkami. Ludzie napierali jak szaleni i Mariah szybko wskoczyła do auta. Nie miałam szansy ochłonąć, bo mój „upadły” booklet zaginął, plątałam się pod nogami dziecka asystentki Mariah, nie zważając na nic. Byłam przekonana, że tam był autograf i że ktoś go capnął! W tramwaju spotkałam chłopców, którzy go odnaleźli i oddali w moje ręce. Wyobraźcie sobie, jak zdziwiona byłam, gdy przekonałam się, że tam są tylko dwie kropki, a nie autograf! 😉
Przyjechaliśmy do Tauron Areny właściwie w sam raz, pewni, że Mariah się spóźni. Zaczęła co do minuty! Niewiarygodne.
Sam koncert ciężko mi opisywać, bo dalej nie wierzę, że to było naprawdę. Wydaje mi się, że to był jakiś sen. Mariah brzmiała cudownie, jej wykonanie Emotions postawiło hejterów w kąciku, gdzie umierali ze wstydu. Pomimo tylu lat na scenie dalej śpiewa jak Anioł. Było wiele momentów, kiedy można było płakać i ja oczywiście te chwile wykorzystałam. 😉 Największym przeżyciem było dla mnie wykonanie piosenki I’ll be There. To utwór The Jackson 5, który Mariah nagrała przy okazji swojego koncertu Unplugged. Piosenka stała się wielkim hitem, więc od lat Mariah i Trey (jej backup singer, widoczny na pierwszym zdjęciu) śpiewają I’ll be There na niemal każdym koncercie. Pod koniec utworu oni nagle zamilkli, a ja słyszę piękny, czysty i znajomy głos… Kto to? Na ekranie widać było młodziutkiego Michaela Jacksona, wykonującego ten właśnie utwór. Serce pękło po raz kolejny i wszystko wróciło. Mój kochany Michael, którego już nigdy nie uda mi się zobaczyć. Wróciły uczucia towarzyszące słuchaniu jego muzyki (odkąd umarł słucham go rzadko, to za bardzo boli), wróciła radość, której doświadczyłyśmy z kuzynką, gdy udało się kupić bilety na koncert. Wrócił moment, kiedy obudziłam się i mama powiedziała mi, że Michael zmarł w nocy.
Był też emocjonujący moment z Whitney, ale to nie jest kwintesencja koncertu. Bo były ballady, wiadomo, ale to nie one sprawiały, że ludzie wariowali. Bo coś takiego jest w Mariah, że ona ledwo w tych gigantycznych szpilkach się porusza, tańczyć nie umie za grosz, ale ma w sobie tyle wdzięku i 'postawy’, że aż chce się tańczyć. Cały koncert staliśmy, tańczyliśmy. Zupełnie nie rozumiem ludzi, którzy siedzieli jak kołki. Koncert Mariah Carey to nie filharmonia czy teatr.
Koncert minął tak szybko, że byłam zdziwiona, że to już, że to koniec. Nadszedł czas pożegnania z Mariah, z cudownymi Lambami i długie oczekiwanie na taksówkę. Następnego dnia zastanawiałam się, czy to mi się śniło.
A jak pachnie Mariah?
Kiedy podeszła do nas pod hotelem nie poczułam nic. Brak zapachu – tak to ujmę. Ania, która spotkała się z Mariah po koncercie (była taka opcja Meet&greet) mówiła, że nie czuła od niej żadnego zapachu. I tu się zgadza to, co Mariah zawsze mówiła o sobie „I’m not a fragrance kind of person”.
Na podsumowanie:
Na górnym zdjęciu po lewej: Ania, ja, Daniel i Marysia, a obok autograf. Pod spodem moja ekipa koncertowa: Daniel, Marysia i Karolina. Świetne towarzystwo, polecam takie każdemu. Żałuję, że ktoś nie nagrał tego jak z Danielem darliśmy się na Without You. Ken Li to przy nas pikuś. 😉 Ostatnie zdjęcie to moja próba uchwycenia Mariah. Słabo wyszło, ale na szczęście są zdjęcia tych, co siedzieli bliżej. Bo inaczej to chyba bym nie wierzyła, że to wszystko było prawdą.
Sweet sweet fantasy w rzeczy samej! Lepiej tej trasy koncertowej nazwać nie mogli.
Dziękuję wszystkim cudownym fanom Mariah, których miałam okazję poznać przy okazji tego koncertu. Jesteście wspaniali, mam nadzieję, że to nie był ostatni raz!
Na moim blogu rzadko pojawiają się wpisy tego typu, ale to świetna okazja by o coś Was zapytać.
Jakiej muzyki słuchacie?
Czy u Was również świat zapachów i muzyka często przeplatają się w przedziwne sposoby?
Tagi: Lifestyle, Mariah Carey, Popkultura, Przemyślenia, Strefa Gwiazd