Nikt Cię nie uprzedzi, że miłość wietrzeje
Pozwalam sobie na odrobinę dramatyzmu i bardzo luźny wpis.
I zacznę od pytania do Was. Jak często oszczędzaliście jakiś zapach na szczególną okazję, a kiedy ta okazja przychodziła, to zapach wcale nie wydawał się już taki szczególny? Ile razy tak długo zastanawialiście się nad zakupem perfum, że kiedy mieliście już buteleczkę na własność, to wcale nie cieszyła jak powinna? I w końcu – jak często zdarzało się Wam nie używać perfum cały sezon, mówiąc sobie, że po zatęsknieniu będą się nosić jeszcze lepiej, a w rzeczywistości było inaczej?
Całą wiosnę i lato nie nosiłam Aliena. Nie czułam takiej potrzeby, i choć nie jestem zwolenniczką sztywnego przypisywania zapachów do pór roku, to Alien mi w ciepłe dni nie leży i koniec. Wydawało mi się, że powrót będzie wynagradzał ten post, więc kiedy tylko pierwszy zimny dzień września mnie obudził, poleciałam do szafy po Obcą. Rzeczywistość była dość smutna. Zapach Alien mnie nieco drażni, irytuje. Chyba mnie nie lubi. Bo to nie chodzi o to, że ja tych perfum nie lubię. Czuję je i zachwyca mnie geniusz tej kreacji, kosmiczny jaśmin sambac mnie obezwładnia i pachnie jak w żadnych innych perfumach. Tylko, że nawet na nadgarstku mnie irytuje, czuję, że jest za blisko i nie wyobrażam sobie czuć go zaraz pod nosem, a więc aplikacja na szyi nie wchodzi w grę.
I jak to możliwe? Czy za długo tęskniłam? Zmienia mi się nos? Może potrzebuję więcej czasu, by wrócić do trybu w którym chcę pachnieć bestiami?
Przecież Alien to na dobrą sprawę pierwsze „poważne” perfumy, które mi się spodobały. Może też pierwszy killer, którego byłam w stanie nosić. A w tej chwili wygląda to tak, że Angela lubię i doceniam, ale go nie potrzebuję, Womanity mi w dalszym ciągu nie leży, a Alien to jakieś dziwne LOVE-HATE.
A może ja po prostu wyrosłam z Muglera? Kiedyś już sobie myślałam, że te jego perfumy są tak wyraziste, że idealnie pasują kobietom, które zapachem lubią zwracać na siebie uwagę. A ja właściwie tego nie lubię, bo już charakter mam dość jaskrawy, wystarczy mi to. W towarzystwie wolę pachnieć cichutko i wyłapywać, kto czym pachnie, zanim inni zdążą mi się pochwalić.
No cóż, pozostaje mi odczekać, zobaczyć, czy to nie tylko chwilowe zachwianie. Zaczekam na listopad i wtedy podejmę ostateczną decyzję, czy Alien zostaje czy odchodzi. Jeśli odejdzie, to zastąpię go wersją Essence Absolue. Wanilii nigdy zbyt wiele w mojej kolekcji. Zaczęłam się właśnie zastanawiać, czy podobny los podzielą inne zapachy z mojej szafy. Ehh, przestaję już straszyć!
Kiedy opublikuję wpis z perfumami, które opuściły moją kolekcję (pewnie w przyszłym miesiącu), będziecie znać odpowiedź. A na razie zastanawia mnie…
Czy Wy tak czasami macie? Zdarzyło się Wam sięgnąć po ukochane perfumy i zdać sobie sprawę, że miłości już nie ma?
Tagi: Lifestyle, Przemyślenia, Thierry Mugler