Blog o perfumach. W oparach popkultury.

Wanilia, kawa, zapasy. Nabytki końca roku.

Koniec roku zawsze skłania do refleksji. Chciałam Wam dzisiaj pokazać perfumy (nie wszystkie, bo nie wszystkie były obecne podczas zdjęć 🙂 ), które ostatnio zasiliły moją kolekcję.

Nikogo nie zaskoczę, jeśli powiem, że w tych nowościach dominuje nuta wanilii – jest obecna we wszystkich zapachach, które przygarnęłam. Zatęskniłam za klasyczną The One od Dolce & Gabbana. Miałam swego czasu jedną z edycji limitowanych, ale nie byłam zadowolona do końca, bo czułam, że zapach nie jest wierny klasykowi (a tak chyba mi obiecywano). I choć można łatwo odczuć, że The One jest po przejściach – tzn. poddany został wielu przemianom, to jednak dalej ma swój urok. Kremowa, puszysta pianka waniliowa w słoneczny dzień. Poprawia humor niezawodnie.

Kolejną moją miłością jest Giorgio Armani Si Fiori. Też nazwałabym go rozweselaczem – potrafi podnieść na duchu. Pewnie to przez jego lekkość i fakt, że daleko mu do klasycznego Si, które stało się trochę zbyt popularne. Wanilia, mus porzeczkowy i sok pomarańczowy – te składniki czynią Si Fiori moją miksturą na pocieszenie w trudny dzień.

Długo marzyłam o Ivory Route i sprawiłam je sobie jako prezent od siebie dla siebie na 30 urodziny. Nie mogłam znaleźć lepszego podarunku, bo nie rozstaję się z tymi perfumami. Niemal każdego dnia muszę powąchać je i nasycić nim zmysły. Słodkie kadzidło, przyprawy, wanilia, drewno sandałowe. Pachnące dzieło sztuki!

Jeszcze dłużej na liście marzeń znajdował się Vanille West Indies marki Ligne St. Barth. Zapach to 100 % wanilii w wanilii. Tłusta, karmelowa wanilia jest bardzo oczywista, prosta i bezpośrednia. Cenię w niej to bardzo. I kiedy siedzę chora i ze sparaliżowanym węchem (jak dzisiaj), to na Vanille mogę liczyć, że dotrze do mojego nosa i ukoi zszargane nerwy.

Kawusia na słodko zawsze dobra, ale tylko w perfumach. 😉 Jednym z urodzinowych prezentów, jakie dostałam jest Carthusia Terra Mia. Nie sposób się nie zakochać w tej mieszance ziaren kawy, wanilii i orzechów laskowych. Zdecydowanie dobrze mi z tymi perfumami i to one zastąpiły Cafe Tuberosa od Atelier Cologne jako kawa naczelna. Cafe Tuberosa była zbyt „nikotynowa” i kwaśna na mojej skórze. To znak, że powinnam trzymać się sprawdzonego.

Zrobiłam zapasy w postaci flakonu Midnight Shimmer Michael Kors oraz Manifesto l’Elixir. Te pierwsze znalazłam w bardzo okazyjnej cenie, a te drugie po prostu musiałam kupić, bo zostają wycofane z produkcji. We flakonie mam już niewiele, a nie wyobrażam sobie nie móc sięgnąć po tę puchatą i drapieżną wanilię. Przy okazji wpadły mi do koszyka miniaturki Aguilery – Violet Noir (o którym pisałam niedawno TUTAJ), oraz Inspire, które były dawno temu moimi ulubionymi perfumami i musiałam sobie przypomnieć, jak to wtedy było. 🙂

Niedawno odebrałam przesyłkę, w której znajdują się perfumy Jo Malone London. Zamówiłam je trochę w ciemno (słabo pamiętam, jak pachną), więc na razie poddam się testom, zanim Wam o nich opowiem. Jako gratis dostałam miniaturkę zapachu English Pear & Fresia, który bardzo lubię. Uwielbiam miniatury Jo Malone. Moja Myrrh & Tonka już prawie na zużyciu… Chyba pora rozglądnąć się za kolejnym flakonem tegoż zapachu!

A co słychać u Was? Jakie perfumy sobie ostatnio sprawiliście?

Tagi: , , , , , , ,

Podobne wpisy