Ulubione „przytul mnie” perfumy
Wracam do Was po ponad tygodniowej przerwie (dla mnie to długo, zbyt długo) i od razu wezmę się za temat refleksyjny, który od miesiąca nie daje mi spokoju. Do jakich perfum lubicie się przytulać? Myślę sobie, że każdy z nas ma takie perfumy (pewnie więcej niż jedne), które sprawiają, że czujemy się bezpiecznie i komfortowo.
Zapach może przecież być przyjacielem, może pomóc w trudnych chwilach, zainspirować wtedy, kiedy nie mamy już na nic pomysłu. Chciałam Wam dzisiaj opowiedzieć o moich perfumach, które dla mnie pełnią rolę takich przytulnych kompanów. W moim życiu zachodzi ostatnio wiele zmian i nie zawsze mam chęć – a może odwagę – rozpoczynać dzień z nieznanym mi zapachem. Potrzebuję czegoś sprawdzonego, kojącego. Dla mnie przytulaś musi być uniwersalny. Od rana do wieczora, od spotkań biznesowych aż po wyprawę do warzywniaka z córką – musi mi pasować na każdą okazję. I pewnie ktoś by powiedział, że dla niego te pachnidła nie pasują na dane okazje, ale tu chodzi o mój komfort. Dlatego stawiam na pewniaków. Nie będzie to wcale mój ulubiony zapach, który zazwyczaj będzie czymś mocnym, głośnym i kapryśnym. Nie myślę więc wcale o Gucci EDP czy Shalimar. Przytulasiem będą perfumy, które mnie nie zaskoczą niespodziewanym zwrotem akcji. On musi być (w dobrym sensie) przewidywalny, muszę wiedzieć, w którą stronę mnie poprowadzi.
Od dawna takim zapachem jest dla mnie Cologne of the missions. Wanilia wystarczająco słodka i całkiem wytrawna. Z jakimś matem, jakimś pudrem i czymś jeszcze. Spokojna, stonowana, linearna, na balsamicznej podusi. To jeden z nielicznych zapachów, który towarzyszy mi podczas przeziębień. W pierwszy dzień choroby nigdy nie noszę perfum, ale kiedy już zatęskni mi się za perfumami, a nic nie jestem w stanie czuć (bo nos nie działa), albo wszystko mnie drażni, to tylko te perfumy mnie ratują. Niewielka ilość potrafi czynić cuda. Uwielbiam i cieszę się, że posiadam 0,5l flakon. 😉
A drugim takim zapachem ostatnio jest dla mnie Mon Guerlain i podejrzewam, że zostanie na tej pozycji. Swoje zdanie na jego temat już wyraziłam TUTAJ i muszę Wam przyznać, że z czasem on tylko zyskuje w moich oczach. Bardzo grzecznie zachowuje się na skórze, ma klasę i nigdy nie pachnie tanio. Jest słodki, ale również i spokojny, całkiem wytworny jak na kandydata na kolejnego bestsellera. O ile się nie mylę, to już nim jest. 😉 Ostatnie kropelki w odlewce smutno mi się przyglądają i wiem, że zamówię sobie flakonik. Guerlain idealnie mi dogodził tym przyjemniaczkiem i nie zamierzam opłakiwać „killera”, którego niektórzy się spodziewali. Guerlain od dawna nie stawia na wyznaczanie trendów i ja się z tym już pogodziłam.
W mojej kolekcji są oczywiście inne zapachy, które sprawiają, że czuję się lepiej, że jakoś bardziej jestem uśmiechnięta. W tym wpisie chciałam tylko wskazać Wam takie 2 najbardziej niezawodne zapachy, które dzięki swojej prostocie zawsze do mnie trafiają i czuję, że tak pozostanie. W nich nie ma niczego za dużo ani za mało. Jestem bardzo ciekawa, jak ocenianie moich faworytów. 🙂
A jakie są Wasze najbardziej zaufane perfumy na słabsze chwile? Do kogo się wtedy przytulacie? 😉
Tagi: Guerlain, Le Couvent des Minimes, Lifestyle, Przemyślenia