Perfumowy haul 1/2018
Pościłam. Nie kupowałam perfum przez jakieś 2 miesiące. Nie będę się chwalić, że to był dla mnie jakiś wyczyn. Przyszło mi to łatwo. Nie raz myślałam nawet nad perfumami „na pocieszenie”, czy”na zachętę” ale zupełnie mnie to nie kręciło. Nabyty z wiekiem rozsądek mnie przeraża i równocześnie fascynuje. Nie znałam siebie od tej strony.
Kiedy wyszłam z fazy na świece zapachowe, perfumowe zakupy zaczęły do mnie wracać w snach. 😉 Przed Wami efekty moich polowań. Pierwszy w tym roku „haul”. Nie będę dokładnie opisywać tych wszystkich perfum, bo na to przyjdzie czas w recenzjach.
Niedawno podchodziłam do pisania kolejnej recenzji i miałam w niej wspomnieć o moim zauroczeniu zapachem Cafe Tuberosa. Szybko doszłam do wniosku, że zaniecham przedsięwzięcia. Musiłam je nabyć. Dlaczego? Kupiłam je, tłumacząc sobie rozsądnie, że nie wybaczycie mi, że po raz setny piszę, że muszę je kupić. Don’t just dream it, do it, yesss. 😉
Si le Parfum to pachnidło, nad którym zastanawiałam się od roku. To za mocne, to za słabe, to za słodkie, to za jakieś tam. W końcu przyszła odpowiednia chwila i zrozumiałam, że muszę mieć Si (ostatnio często spotykam osoby, które nim pachną i wodzą mnie one na pokuszenie), no i padło na Le Parfum, które w moim odczuciu są najbogatsze/najpełniejsze. Jestem zadowolona, że wreszcie się na nie zdecydowałam, bo są bajeczne. A że udało mi się je kupić w świetnej cenie, to już w ogóle absolutny win, win.
Później przyleciał do mnie Michael Kors Sheer. Był w paczce PRowej, ale nie mogę go pominąć. Tego dnia szukałam w szafie czegoś czystego, świeżego i zaczęłam się denerwować, że niepotrzebnie sprzedałam podczas robienia porządków DKNY Pure. Zapomniałam o świetnym Eclat d’Arpege, który idealnie by się sprawdził, ale to nic. 😉 Godzinę później miałam na ręce Sheer, który początkowo pachnie ostrą, mydlaną nutą, a potem przechodzi w pościelowy (nie seksualny, ale dosłownie – o zapachu świeżo upranej pościeli) jaśmin. Jest bardzo ładny i chętnie go potestuję dalej.
Skoro już ten Kors wprowadził mnie w kwiatowy nastrój, to postanowiłam wreszcie szarpnąć się na zapachy, które z ukrycia podziwiałam przez ostatnie miesiące. Pierwszy był POP Stelli McCartney, bo uwielbiam balsam do ciała z tej linii zapachowej. Mam nadzieję, że perfumy tylko wzmocnią moją miłość do tuberozy w tym wydaniu. Druga była Chloe EDT. Wiecie, że z Chloe EDP mam ciężką relację. Na sobie nie znoszę, na innych podziwiam. Moja mama jest wielką fanką Chloe, i według mnie najlepiej wypadała wersja edt. Flakon mamy się potłukł i zrobiło mi się żal tych perfum. Stwierdziłam, że jeśli jednak nie dogadam się z Chloe, to oddam ją mamie.
Udało mi się spełnić kilka perfumowych marzeń i jestem bardzo szczęśliwa. W dalszym ciągu chodzi za mną Byredo Gypsy Water. Pewnie ciężko mi się na nie zdecydować, bo najbardziej lubię je jesienią. Nie zamierzam za dużo rozmyślać. Jak przyjdzie ich chwila, to przyjdzie. A na razie cieszę się tym, co mam, a jest tego trochę.
Mam nadzieję, że o wszystkich zapachach uda mi się napisać, bo warto je poznać. 🙂