Blog o perfumach. W oparach popkultury.

Moja kolekcja limitowanych EDT Escady

„Prymitywne, nietrwałe, wywołujące odruch wymiotny, ulepowate, nieoryginalne. Takie są te limitowanki od Escady”.

Oczywiście muszę zaprostestować! Owszem, większość z tych stworzonych po 2000 roku to pomyłka, ale jest kilka perełek, których muszę obronić. W swojej kolekcji Escady mam zapachy godne uwagi, oraz takie, które od lat próbuję zużyć.

Moje zamiłowanie do limitowanych Escad zaczęło się w 2006 roku. Bardzo dobra koleżanka (pozdrawiam Monikę!) używała namiętnie Pacific Paradise. Miałam wtedy jakieś 16 lat, i moje upodobania zapachowe ograniczały się do owocowych ulepków. To się nazywa samoświadomość. Wcale nie było mi z tym źle.

Od pierwszego zakupu – Sunset Heat –  w moje łapki wpadały nowe flakony. Może ktoś uzna, że nie jest ich wiele, ale moim zdaniem jest ich zbyt wiele. Ostatnio zauważyłam, że moja ogólna kolekcja perfum jest zbyt liczna, żebym miała możliwość ją zużyć (czyżby to pierwszy krok do odwyku??). Dlatego na razie perfum nie kupuję (ale prezenty przyjmuję – piszę tak na wypadek gdyby mąż to przeczytał 😀 ).

Oto moja kolekcja EDT Escady:

Od lewej: Lily Chic, Sunset Heat, Pacific Paradise, Ocean Lounge, Moon Sparkle, Marine Groove, Taj Sunset.

Najlepszym z całej kolekcji jest Taj Sunet. To zapach, którym można się po prostu zachwycać. Jest świeży, owocowy, bogaty, trwały. Drugie miejsce zajmują u mnie Lily Chic i Moon Sparkle. Lily Chic pachnie zupełnie inaczej niż reszta limitowanek. Jest kwiatowa, bardziej wyrafinowana. Pisałam o niej tutaj. Moon Sparkle lubię bardziej z sentymentalnych powodów, z resztą tak samo Sunset Heat. Pacific Paradise z czasem nie wydaje mi się już spektakularny, kupiłam go bardziej ze względu na nostalgię do czasów, w których mi się spodobał.
Najsłabsze ogniwa to Ocean Lounge i Marine Groove. Nie są wyróżniające się, a Marine Groove pachnie momentami czymś nieprzyjemnym, jakby skrzyżowaniem kwaśnych winogron i… potu. Właściwie nie wiem dlaczego je kupiłam. Pewnie ze względu na promocję, którą były objęte.

Mój nos trochę się zmienił, i wreszcie spoważniał. Pokochałam mocniejesze, cieplejsze, orientalne zapachy, i do zamiłowania Escadą jest mi dalej niż bliżej. Co nie zmienia faktu, że lubię do nich wracać letnią porą. Z resztą, edycje limitowane są coraz gorsze. Po genialnym Taj Sunset nastąpiła seria niepowodzeń.  Już w 2012 nie skusiła mnie reedycja trzech zapachów: Rockin’ Rio, Island Kiss oraz Sexy Graffiti. Początkowo wydawało mi się, że kupię wszystkie trzy, jednak potem stwierdziłam, że Rockin Rio to tylko przyjemniaczek, Island Kiss jest o wiele słabszy niż Pacific Paradise a Sexy Graffiti to lepsza wersja Ocean Lounge, ale przecież i tak jej nie zużyję – więc po co?
Cherry In The Air to chyba najgorsza limitowanka w całej kolekcji, pisałam o niej tutaj. Chyba już nic więcej so tego nie dodam.

Mój entuzjazm do limitowanych Escad stanowczo osłabł, jednak planuję poznać wszystkie, które się jeszcze pojawią, licząc na perełkę. Nie ma się co obrażać ;P

Tagi: ,

Podobne wpisy